27. Stalowe drzwi.

157 18 2
                                    

Nicolas wszedł po cichu do środka. Uważał na każdy swój ruch, stąpając niczym kot. Idąc w głąb domu, plecami przykleił się do ściany. Musiał być ostrożny. Znajdował się na terytorium wroga, gdzie jego przewaga nie była zbyt wielka.  Spojrzał do salonu, gdzie prędzej siedział Lemaire. O cholera! Nie było go tam. Szybkim wzrokiem przeskanował pomieszczenie i czując za sobą oddech przeszłości, w jednym momencie chwycił stojącą lampę na komodzie, wykonując przy tym unik przed pięścią wroga.

- Le Bon - wysyczał wściekle, zniesmaczony faktem chybienia. - Nie sądziłem, że się jeszcze spotkamy.

- Ani ja Lemaire. Zaraz poczujesz sprawiedliwość losu. - Spojrzał na niego wyzywająco.

- I to ty masz mi ją zadać? - zaśmiał się szyderczo. - Przyszedłeś pomścić siostrę dopiero teraz? Tak długo ci to zeszło?

- Nie tylko siostrę. - Napiął mięśnie z zdenerwowania i chęci mu przyłożenia.

- A-a jeszcze tego bachora. Zapomniałem. - Zaczął podwijać sobie rękawy.

- Gdzie jest Vivien! - krzyknął.

Bastien spojrzał na niego zdziwiony. Co? Znał Viviene?

- Nie mów, że to twoja druga siostra, a może kuzynka? Masz ty pecha - prychnął śmiejąc się pod nosem.

- To moja kochanka, leszczu. Co jej zrobiłeś! - Na te słowa nabrała mu się piana w ustach, a wzrok poczerwieniał przypominając w tym momencie odcień krwi, która zaraz miała się polać.

- Pieprzona dziwka! - wydarł się. - Wiedziałem! Kurwa, wiedziałem! Pożałuje tego.

Nicolas zrobił zamach i przydzwonił mu w głowę. Ten otrząsając się szybko, rzucił się na niego z pięściami. Nicolas potknął się i upadł na ziemię, zasłaniając twarz rękoma. Szarooki, raz po raz atakował go, wyprowadzając mocne ciosy. Le Bon podkurczył nogę i kopnął go z całych sił w brzuch. Bastien nie spodziewając się tego ruchu, osunął się na podłogę.

- Nigdy więcej nikogo nie skrzywdzisz! - Nicolas otarł wargę z krwi i teraz on zaatakował.

Wróg roztrzaskał ramkę i zabrawszy ostry odłamek szkła, wbił go w żebro intruza.

- A ty nie dożyjesz jutra! - wysyczał plując na niego wężowym jadem ślinowym.

Nicolas zasyczał z bólu, zacisnął zęby i uderzył go z łokcia łamiąc mu nos. Dalej było jak w filmie, kulali się po ziemi i nawzajem obrywali od żelaznych pięści. Gdy jeden oddawał cios, drugi się bronił, zakrywając wrażliwe miejsca i tak na odwrót.

Zmęczenie i nadciągające wyczerpanie, dawało we znaki. Ciosy coraz to słabsze i niedokładne. Palące mięśnie i rana, która sączyła się niemiłosiernie. Le Bon tracił kontrolę nad ruchami, nogi mu się plątały, a wzrok zachodził mgłą, gdy dostawał kolejne strzały, wymierzone prosto w twarz. Trzeba było przyznać, że nie był żadnym zawodowym pięściarzem ani osobą znającą się na walce i przede wszystkim obronie. Jego życie bywało spokojne i nigdy zbytnio nie musiał używać swoich bicepsów, nie wliczając w to drobnych prac, uczęszczanie na siłownie i tych parę bijatyk, jeszcze z młodzieńczych lat. Aktualnie to on obrywał, dlatego nie mając już siły w ramionach, chwycił z parapetu ceramiczną doniczkę z kwiatami i rozbił mu na głowie, pozwalając aby cała się roztrzaskała, znacząc podłogę odłamkami wraz z ciemną ziemią. Lemaire padł nieprzytomnie.

- Viviene! - zawołał, gładząc obolałe dłonie i wycierając krew z twarzy.

Zobaczył stalowe drzwi, otworzył je i spostrzegając, że prowadzą do piwnicy, zszedł na dół, lecz jej tam nie zastał. Zawołał raz jeszcze. Usłyszawszy niewyraźny stukot wpadł niczym strzała do następnego pokoju.

Przekorny los ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz