Epilog.

562 22 5
                                    

Dziś myślałem by Cię pocałować
I wczoraj o tym myślałem
I jak sięgnę pamięcią -
chyba zawsze tam myśli gnałem.

Jutro też chciałbym Cię całować
i dnia następnego
zawsze gdy zobaczę
promienie słońca rannego.

Dotykać ustami, ust Twoich
w samochodzie, w deszczu, w tej chwili,
jakbyśmy fiolkę
pożądania ze szczęściem wypili.

Dziś myślałem by Cię pocałować
nikogo więcej -
tylko Ciebie pragnę kochać.

~ Piotr Szesir


Trzy miesiące później.

Viviene z dumą kroczyła do domu. Właśnie poszerzyła horyzonty Bonne route, udowadniając że mała firma w niecały rok stała się potęgą o jakiej nawet nie marzyła. To wspaniałe uczucie, kiedy wiesz, że twoje przedsiębiorstwo jest rozchwytywane i notowane na równi z jednymi z najlepszych firm Europy. Osiągnęła sukces. Zdobyła upragniony, a nawet niewyśniony szczyt. Wszystko co miała, zawdzięczała swojej ciężkiej pracy. Nie było łatwo - kto mówił, że tak będzie? Vivien wiedziała czego chciała od życia i pomimo klęski nie poddała się. Zawalczyła o swoje marzenia. Zawalczyła o siebie.

Dotknęła reką swojego brzuszka. Był niewielki, prawie niewidoczny, ale czuła je. Już wiedziała, że to maleństwo będzie najważniejszą osobą w jej życiu. Już nie mogła się doczekać, aby je przytulić, utulić do snu, pokazać świat i ludzi. Jej maleństwo, najcenniejszy skarb.

Weszła do domu, przebrała się, ściągając z siebie strój biurowy i nakładając bikini wraz z lekką, przewiewną sukienką, wyszła z mieszkania. Przeszła przez zielony park i udała się w kierunku plaży. Rozłożyła niewielki kocyk, tuż pod błękitnym parasolem, dokładnie wiedząc, że w jej stanie musi ograniczać słońce, a tym bardziej opalanie i usiadła na nim, czując pod spodem miękki piasek. Zdjęła sandałki i zanurzając stopy w ciepłej ziemii, wpatrywała się w ciemną otchłań przed sobą. Przymknęła powieki i westchnęła chwytając morską bryzę, która plątała jej długie, blond włosy.

- Hau-hau. - Rozległo się szczekanie psa, wybudzając ją z lekkiego otumanienia.

Obejrzała się za siebie, będąc niemało zdziwiona widokiem czworonoga jaki do niej biegł. Piesek rzucił się na nią, ciesząc się jak szalony i skacząc wokół.

- Gaston! Hej, psinko. - Głaskała go z szerokim uśmiechem na twarzy, stęskniła się za nim i to bardzo.

- Viviene - rozległ się męski głos, od którego dostała ciarek. Obok niej stanął nie kto inny jak Nicolas Le Bon.

Na jego widok wezbrała powietrza w płucach i dopiero kiedy usiadł, dosyć blisko, wypuściła je. Kolejny raz - a było ich całkiem sporo, zaskoczył ją swoją obecnością.

- Hej, co ty tu robisz? - zapytała jakby niedowierzając, że jest przy niej. -  Czyżbyś spędzał urlop w Marsylii?

- Dobrze cię widzieć, Viv. - Posłał w jej kierunku jeden ze swoich uśmiechów. - Co tu robię... - powtórzył, jakby samemu się nad tym zastanawiając. - Vincent stworzył odziały w różnych częściach Francji, w tym w Marsylii, Lyonie, Nantesie, Renniesie, Saint-Ètienne - wyliczał. - Mam zarządzać jednym z nich - wyjaśnił.

- Będziesz teraz szefem - wywnioskowała, przyglądając mu się ukradkiem. Wodziła wzrokiem po mocnych nogach, białych, luźnych spodenkach, jasnej, opinającej klatkę i barki koszulce, widocznej krtani, jednodniowemu zarostu, uroczym dołeczkom, gdy tylko uniósł kąciki ust, i oczom, tym wzburzonym niczym ocean w czasie burzy, tęczówką. Zdawało jej się, że teraz był jeszcze bardziej pociągający niż ostatnim razem jak go widziała.

Przekorny los ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz