Reszta weekendu minęła w świetnej atmosferze. Sobotę spędziliśmy nad jeziorkiem, pluskając się i robiąc ognisko. Z bratem wróciliśmy do czasów dzieciństwa i skakaliśmy z balustrady do wody, śmiejąc się jak wariaci. Corbin jak zwykle dość ponuro podchodził do wszystkiego, aż do moment, gdy nie zaczął skakać razem z nami. Rozkręcił się na całego, a humor dopisywał do końca dnia.
Gdy Corbin padł szybciej spać po wrażeniach z poprzedniego dnia wraz z Arrisem wyglądaliśmy za okno, obserwując nocne niebo, jak mieliśmy w zwyczaju. Tuliłam się do brata, czując ogrom wdzięczność, że go miałam. Zawsze mnie chronił, pomagał w ciężkich chwilach. Oddałabym za niego życie, bez wahania.
Z Corbinem udawaliśmy, że piątkowej nocy nie było. Dogryzaliśmy sobie w każdej możliwej okazji, chociaż widziałam, że czuł się lepiej. Zmartwienie oraz złość w jego oczach nie pojawiły się ani razu od tamtej nocy. Cieszyłam się, że mogłam jakoś pomóc. I choć to był Corbin, którego nie mogłam znieść – w duchu radowałam się na jego spokój. Nie chciałam go już nigdy więcej widzieć w takim stanie.
W niedzielę nie robiliśmy nic specjalnego. Przeszliśmy się na spacer do pobliskiego lasu, gdzie odnaleźliśmy drzewo, na którym wyryliśmy z Arrisem swoje inicjały. Gdy wróciliśmy mój brat zabrał gdzieś Corbina, a ja miałam chwilę dla siebie. Usiadłam na swojej oponie i słuchałam muzyki. Rozluźniłam się tak bardzo, że zgubiłam rachubę czasu. Zorientowałam się, która była godzina dopiero, gdy chłopacy wrócili obwieszczając, że musimy wracać. Z niechęcią pożegnałam się z tym miejscem obiecując sobie, że niedługo tu wrócę.
***
- Wstawaj śmierdzielu! – usłyszałam krzyk Arrisa tuż nad moim uchem. Jęknęłam żałośnie, po czym usłyszałam śmiech Corbina. Cudownie. – Dochodzi siódma. Budzik ci nie zadzwonił.
Machnęłam w jego kierunku dłonią i przewróciłam się na drugi bok. Wiedziałam, że musiałam wstać, ale nie miałam na to siły. Głupim pomysłem było zrobić sobie maraton serialowy wiedząc, że na drugi dzień szłam do szkoły. Jeszcze tylko jeden odcinek nigdy się nie sprawdza.
- Stormi... - ostrzegł mnie. – Dobrze wiesz do czego jestem zdolny.
Gwałtownie odwróciłam głowę w jego kierunku. Zmrużyłam groźnie oczy.
- Nie zrobisz tego.
Wziął to za wyzwanie.
- Idziesz po dobroci czy mam ci pomóc?
Złapałam się z całej siły materaca, trzymając między nogami kołdrę. Moja postawa wskazywała na to, że nie miałam zamiaru się tak łatwo poddać.
- Nie ze mną te numery, Crew – mruknęłam, nie odrywając rozbawionego spojrzenia na Arrisa.
Teatralnie westchnął. Niewinnie zwiesił ręce, co oznaczało, że szykował się do ataku.
- Nie dajesz mi wyboru – nagle wskoczył na moje łóżku, przytrzymując moje ręce po bokach mojego ciała i przysiadając na moich nogach.
Szarpałam się zawzięcie, próbując wyrwać się spod jego uścisku. Fakt, że mój bliźniak od jakiś dwóch lat był stałym klientem siłowni nie pomagał. Ważył z dziewięćdziesiąt kilo żywych mięśni, które z moimi marnymi czterdziestoma pięcioma nic sobie nie robił.
- Złaź wielorybie, połamiesz mi nogi! – piszczałam, próbując pozbyć się Arrisa. Na marne.
- Masz ostatnią szansę, Stormi Rose Crew. Inaczej wylądujesz pod prysznicem – uśmiechnął się wrednie.
Warknęłam zła, po czym wściekle zrzuciłam brata wraz z kołdrą. Usiadłam na materacu, a mój wzrok powędrował w stronę roześmianego Corbina. Zmrużyłam oczy, ciskając w niego piorunami.
CZYTASZ
MORE THAN HATE
Teen FictionGdy nasze demony zaczynają łapać nas w swoje sidła, ciężko się z nich wydostać. Walka jest naprawdę trudna i często nie potrafimy sobie sami poradzić. Każdy z nas potrzebuje swojej gwiazdy w nocy, tej jedynej, która będzie świecić tylko dla nas. Opo...