- Okay – zaczął po angielsku blondyn. – To gabinet mojego znajomego. Ale zanim go poznasz, muszę ci coś powiedzieć.
- Tak? - spojrzałam na Arthura ze zdziwieniem.
- Ten mój znajomy... Jakby to powiedzieć... On jest troszeczkę specyficzny... W sensie zachowania. Ale tylko czasami! Także nie uciekaj od razu, jeżeli walnie jakąś głupotę – zaśmiał się.
- Spokojnie, Arthurze. Miałam styczność z wieloma dziwolągami i żyję. Raczej dam radę.
Chwilę później Anglik mocno zastukał w drzwi gabinetu. Po kilkusekundowej przerwie dało się słyszeć wydobyte zza ściany:
- Oui? Zapraszam!
Ten dość charakterystyczny, francuski akcent podsunął mi do głowy jedną myśl... Czyżby to był Francja? Jednak po chwili namysłu i w oparciu o rachunek prawdopodobieństwa otrzeźwiałam. To by było niemożliwe. No cóż, za chwilę miałam się o tym przekonać.
Arthur zbliżył się bardziej do drzwi i chwycił pozłacaną klamkę. Wziął głęboki wdech, jakby miał wychodzić właśnie na scenę i otworzył ozdobne wrota.
- Wchodź ze mną – szepnął do mnie.
Wedle jego życzenia przekroczyłam te wielkie wrota zaraz po nim. Znaleźliśmy się w kolejnym, pięknym, wersalskim pomieszczeniu. Pamiętam je do dzisiaj... Całość wyglądała podobnie jak reszta pałacu. Jednak tutaj dominowały bogate meble i różnego rodzaju „domowe" ozdóbki. Na samym środku pokoju stało wielkie, wyrzeźbione z ciemnego drewna, zdobione złotą farbą biurko, a za nim ktoś siedział... Niestety przez to, iż meble te były usytuowane zaraz naprzeciwko ogromnych okien, promienie słoneczne oślepiły mnie tuż przy wejściu i nie mogłam zobaczyć owego znajomego Arthura. Jednak sekundę potem, kiedy blondyn przesunął się troszkę w lewo, w końcu go dostrzegłam...
No i po raz kolejny prawie dostałam zawału. I o ile jeszcze przed momentem wybiłam sobie z głowy to, iż mogę osobiście spotkać pana Francję, teraz widziałam go na własne oczy!
- „Nie no. To są chyba jakieś jaja..." – pomyślałam.
Jak to możliwe? Aż tyle ważnych zdarzeń, tyle ważnych osób... Tego wszystkiego doświadczyłam zaledwie jednego dnia?
Za biurkiem siedział nieco wyższy ode mnie i Arthura mężczyzna... Bardzo przystojny. Również był blondynem, jednak jego odcień był jaśniejszy od naszych. Włosy miał długie jak na faceta, sięgające prawie do ramion i wykwintnie pofalowane na końcach. Na jego twarzy zaznaczała się jasna, króciutka broda. Spojrzenie błękitne z wyraźną nutą elegancji skierował wpierw w Arthura. Jednak po chwili zwrócił też uwagę na mnie... Trochę mi się poprzyglądał ze zdziwionym wyrazem twarzy i uniesioną jedną brwią. Trwało to zaledwie kilka sekund i gdy Arthur już miał się odezwać, nagle Francuz energicznie wstał. Nawet się nie zorientowałam, kiedy objął mnie rękoma i przechylił do poziomu.
- Francis!!! – zakrzyknął oburzony Arthur.
- Nie wiem, kim jesteś, mademoiselle. Aleś piękna jak la rose... - wypowiedział romantycznie.
Oto kolejny moment, w którym jest mi przykro, że nie możesz zobaczyć mojego wyrazu twarzy... No takiego powitania to się nie spodziewałam w żadnym razie!
- Francis, ty żabo! Zostaw Aurielę! – krzyczał dalej Arthur.
Ów Francis usłyszał tę obelgę. Spojrzał gniewnie na Brytyjczyka i zgodnie z jego „prośbą" uwolnił mnie ze swych objęć. Poprawił swoją elegancką koszulę, po czym ucałował moją dłoń.
- Pardon, mademoiselle. Po prostu olśniło mnie na panny widok.
- I poniosło – dodał Arthur, wywracając oczami.

CZYTASZ
C'est le monde, ma chère Europe [APH]
FanfictionPolski fanfiction na podstawie Hetalii - serii autorstwa Hidekazu Himaruya, której bohaterami są personifikacje krajów z całego świata. Ta opowieść zaczyna swój bieg u schyłku XVIII wieku. W 1789 roku na świat przychodzi pewna osóbka. Jednak czy jej...