Na horyzoncie cel - część 2

41 6 0
                                    

Tej nocy miałam niemały problem z zaśnięciem. Zabawa skończyła się dwie godziny po północy, lecz w sen zapadłam dopiero nad ranem. Czemu? Prawdopodobnie siedziało we mnie zbyt wiele emocji. Z jednej strony cały czas rozmyślałam o tańcach i o tym, jak świetnie się bawiłam. W mojej głowie cały czas grała ta skoczna muzyka orkiestralna  i za cholerę nie mogłam przestać o niej myśleć! Z drugiej strony zjadał mnie wstyd i przemyślenia. Bałam się o Arthura i Francisa. Miałam nadzieję, że następnego dnia będą czuli się dobrze i Anglik nie będzie cierpiał przez to, że nie umiałam go wczoraj dopilnować... No i jeszcze to moje kalectwo przy tańcu menueta. Chyba inni nie zauważyli, że Arthur mi podpowiadał. W sumie większość z nich była wtedy pijana. Może jest nadzieja...

Mój sen nie trwał długo i bardzo często się budziłam. Dlatego też, gdy przyszła pora wstawania i szykowania się do wyjazdu, czułam się tak, jakby zdjęto mnie z krzyża. Oczy mi się kleiły, plecy bolały, a najchętniej to położyłabym się z powrotem do łóżka. Niestety trzeba było się zbierać, jechać dalej. W końcu Turyn czeka...

Obudziła mnie pani Yvonne, w przeciwieństwie do mnie już ubrana i uczesana. Wstała jako pierwsza, za co naprawdę ją podziwiałam. Zwłaszcza, że tego ranka miała kaca. Podobnie zresztą jak pani Odette i Nicolle. Natomiast Sandra wraz z Michael trzymały się równo.

Oczywiście nie należy zapominać o służce Margaret, która przyniosła nam śniadania do pokoju. Dziewczyna nie była wczorajsza. Chyba jako jedyna była też w pełni wyspana. A co w tym w sumie dziwnego? Ona nie zarwała wczoraj nocy, nie schlała się jak my. Nie było jej nawet na zabawie, bo miała własne obowiązki. Wyszło jej to na zdrowie. Przynajmniej poszła spać o normalnej godzinie.

- Dzień dobry!

- O! Dzień dobry, Aurielko. Jak tam noc minęła? – spytała pani Gabon, kiedy spotkałyśmy się na schodach.

- Łoże bardzo wygodne, ale za dużo wrażeń, by się dobrze wyspać.

- Rozumiem. Miałam to samo.

- A jak Arthur? Obudził się już?

Pani Gabon zaśmiała się serdecznie.

- Pojęcia nie mam. Mąż pukał do jego sypialni. Coś tam go w ramię poszturchał, ale nie wiem, czy już wstał. Jak chcesz możesz do niego iść. Nasz apartament jest otwarty.

- Dziękuję bardzo – odpowiedziałam, po czym popędziłam w stronę pokoju.

Rzeczywiście, pomieszczenie było otwarte. Podobne do naszego – eleganckie, z sześcioma oddzielnymi sypialniami dla każdego i pięknym mini salonem. Wszystkie drzwi w tym apartamencie były odchylone, poza jednym. To pewnie musiała być sypialnia Arthura. Podeszłam więc do niej i zapukałam trzy razy. Chwilę później usłyszałam głośne mruczenie:

- MHHH?...

- Arthur, to ja, Auriela! Mogę wejść?

- Yes – ledwo co odpowiedział.

No i weszłam. A na środku pokoju zastałam leżącego na łóżku, niemalże martwego Brytyjczyka, którego najwyraźniej męczył srogi kac. Był cały zaplątany w prześcieradło.

- No jak tam nasza gwiazda wieczoru? – zapytałam przez śmiech.

Arthur z trudem otworzył oczy. Odpowiedział ochrypłym i prawie niesłyszalnym głosem:

- Umiera...

- A pamiętasz chociaż, co się wczoraj działo? – zapytałam.

- Aż za dobrze, Aurielo...

- Eh, poczekaj. Przyniosę ci wodę.

Kilka minut później wróciłam do jego apartamentu z dzbankiem pełnym wody. Po raz kolejny poratowała mnie służba, która przyniosła mi ją z kuchni.

C'est le monde, ma chère Europe [APH]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz