„Odpocznij. Pole, które odpoczęło, daje obfite plony".
-
Publius Ovidius NasoNastępny w kolejce był czwartek. Ten dzień zapoczątkował się przewidywalnym pogorszeniem pogody. Niebo zakryła gruba warstwa chmur, temperatura wyraźnie spadła, a słońce ani na chwilę nie wyjrzało zza kłębowej kurtyny. Obudziła nas służka Margaret, która wszedłszy do pokoju, przyniosła nam śniadanie. Pierwsze, co zrobiłam, to popędziłam w stronę okna. Ujrzałam przed sobą „uszyte" z drewnianych domków miasteczko oraz ludzi na ulicach. Niektórzy z nich nieśli długie deski, a inni biegali nerwowo, jakby śpiesząc się do pracy. Dopiero później dostrzegłam, że niektóre z konstrukcji mają pozrywane dachy.
- O mój Boże, panie, widziałyście to? – zszokowała się Odette, wyjrzawszy przez moje ramię. – Dziury w sklepieniach mają! Jak ci ludzie przetrwali wczorajszą burzę, chowając się w domach o takim stanie?
- Odette, idiotko! To właśnie przez tę burzę nie mają szczelnych dachów! – poprawiła ją Sandra.
Kobieta szybko zdała sobie sprawę ze swojej głupoty. Zaśmiała się z rumieńcem wstydu, po czym powróciła do stołu, aby nacieszyć się śniadaniem.
Około godziny ósmej rano opuściliśmy nasze pokoje. Wszyscy byli zszokowani wczorajszym zjawiskiem pogodowym, toteż w holu panował istny gwar. Arystokracja rozmawiała z entuzjazmem, mężczyźni nie raz podnosili głosy, a niektórzy nawet uronili parę łez. Jednak nic nie pobiło ciekawskich mieszkańców Wersalu, którzy utworzyli tłum wokół króla i królowej. Mi nie było dane do nich podejść. Tak samo jak paniom i Arthurowi. Nawet sam Anglia stawał się bezsilny wobec gęstości tłumu.
- Co z końmi i powozami? – zapytałam Brytyjczyka. – Chyba nie zostały wczoraj pozostawione bez osłony.
- Of course not. Były w stajniach na drugim końcu miasta – odpowiedział – i z tego, co wiem, będą gotowe do wyjazdu za godzinę. Służba je z nadmiaru wilgoci oczyszczała całą noc.
- Biedaki – wyszeptałam. – Widzisz! Mówiłam, że jak będziesz pił herbatę przed siedemnastą, to sprowadzisz na nas apokalipsę. Rób tak dalej.
***
- Mogę pomóc? – zapytałam po francusku jednego z przechodzących obok mężczyzn. Nie wyglądał na młodego, a niósł ciężką drewnianą belkę. Chciałam się na coś przydać, bo na razie jedynym moim obowiązkiem było stanie pod hotelem z resztą arystokracji i czekanie na wyprowadzenie powozów.
Jednak, kiedy zadałam to pytanie, facet skrzywił się. Stwierdziłam, że niedosłyszał i powtórzyłam:
- Mogę pomóc?
Lecz dalej to samo. Po chwili milczenia mężczyzna odpowiedział:
- Cosa vuoi?
No tak... To język italski! Czyżby Saint-Jean-de-Maurienne było miasteczkiem granicznym? Tak już blisko Sardynii?
- Posso aiutarla *czy mogę pomóc* ? – powtórzyłam pytanie, jednak teraz w rodowitym języku faceta.
- Mi scusi *słucham* ? – odparł. – Sei sicuro di volerlo fare *jesteś pewna, że chcesz to zrobić* ?
- Certo *pewnie* !
- Ma tu sei una donna e sei piu debole *ale jesteś kobietą, słabszą ode mnie* .
- Hai bisogno di aiuto *ale potrzebuje pan pomocy* .
- Grazie mille, cara! *dziękuję bardzo, kochana* .
Bez wahania przystąpiłam do działania. Podciągnęłam rękawki, zawiązałam supły na pelerynach, aby nie smykały się po ziemi i wziąwszy połowę ciężaru na siebie, ruszyłam z mężczyzną w stronę domów. Nie szliśmy daleko. Dwa skręty w boczne ulice i byliśmy na miejscu. Przy chałupie zastałam jeszcze jego żonę, dwóch synów w wieku dwudziestu paru lat i jedno około czteroletnie dziecko – chyba wnuk. Wszyscy zajmowali się naprawą uszkodzonego przez wichurę dachu. Nawet ten malec nosił drewienka. Przedstawiłam się i rozpoczęłam pracę. To coś potrzymałam, to przybiłam, a tam coś posklejałam. Minęło kilkadziesiąt minut pracy i wszystko było skończone. Uszkodzenia nie były wielkie, dlatego tak prędko się uwinęliśmy.
CZYTASZ
C'est le monde, ma chère Europe [APH]
FanfictionPolski fanfiction na podstawie Hetalii - serii autorstwa Hidekazu Himaruya, której bohaterami są personifikacje krajów z całego świata. Ta opowieść zaczyna swój bieg u schyłku XVIII wieku. W 1789 roku na świat przychodzi pewna osóbka. Jednak czy jej...