Za 3, 2, 1...

55 6 0
                                    

Najlepszym przygotowaniem się do jutra jest robienie dzisiaj wszystkiego, co w twojej mocy".
-
H. Jackson Brown Jr


Następnego dnia wieczorem Yvonne poinformowała mnie o jednej bardzo ważnej rzeczy. Pan Xavier Mirenden – ów krawiec zachwalany przez kobietę – będzie mógł nas przyjąć już jutro popołudniu. Świetnie! Trochę mnie ten fakt uspokoił, bo moje przygotowania do balu praktycznie nie istniały. Oczywiście zupełnie inna sytuacja panowała na dworze. Wersal powoli szykował się do wyjazdu i było to coraz bardziej widoczne. Tego samego dnia rano odbywszy korepetycje z dziećmi sekretarza, pani Gabon pokazała mi swoją kreację na to wielkie wydarzenie... Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak głęboko jestem w lesie. Kobieta miała gotową kieckę już w dniu dostarczenia zaproszeń! Twierdziła, że suknia nie jest specjalna i to tylko lekko zmodyfikowana wersja jej starego stroju na msze kościelne... Osobiście uważam, że tamto ubranie było majstersztykiem! W życiu nie widziałam tak obszernej, pulchnej i ogromnej sukni! Ale to nic. Ona wszystko już przygotowała: w tym biżuterię, fryzury (nawet jedną perukę, która zadziwiająco przypominała perukę Francisa) oraz koncepcję na specjalny makijaż. Kiedy tak dumnie mi o tym opowiadała, pogrążałam się w coraz to większym zakłopotaniu i zniecierpliwieniu. A ja? Przecież nie mogę pójść na taki wielki bal w tej mojej codziennie noszonej, białej płachcie. Nie mówię, że jest ona brzydka, nie! Tylko jest... jakby to powiedzieć... zbyt lekka..? Ach, te kobiece problemy...

W każdym razie... im bliżej był dzień wyjazdu, tym bardziej się one nasilały. To panna Odette czegoś zapomniała, to żonie sekretarza z gabinetu na piętrze guzik od gorsetu odpadł, to w dokumentach wyjazdowych były jakieś luki... i tak dalej, i tak dalej... Wszyscy stwarzali sobie coraz więcej problemów. Zawsze znalazło się niedopatrzenie w nawet najmniejszym aspekcie. A ja tylko obserwowałam tę bieganinę z boku i wesoła (chyba jako jedyna, nieżyjąca tylko Turynem) zajmowałam się pracą oraz swoimi sprawami.

Przyznam, że trochę mnie dziwiło a czasami nawet przerażało to, jak zachowują się dworzanie. Przez wiele tygodni przez Wersal przewijało się na okrągło tych kilka słów: bal, Turyn, galeria. W niektórych momentach stawało się to naprawdę irytujące. Ale co było najgorsze: dwór wersalski kompletnie zapomniał o tym, co się dzieje na świecie. O tym, że panuje zaraza. O tym, że ludzie przez nią cierpią i umierają... Czułam przez to nawet wyrzuty sumienia... Wybieram się na świetną zabawę w akurat takim czasie? Oczywiście Toris uświadamiał mi przy każdej możliwej okazji, że nie powinnam myśleć w takich kategoriach.

- Nie możesz winić się za rzeczy, na które nie masz wpływu. To, że nie pojedziesz do Królestwa Sardynii, nic nie zmieni. Ludzi od choroby nie uratujesz, a tylko stracisz szansę na ogromny rozwój. Oczywiście możesz go później wykorzystać w celu walki z zarazą... Kto wie, jak będzie? – powiedział raz.

Toris to bardzo mądry chłopak, ale co do słuszności wyjazdu i tak nie miałam pewności. Nie chodziło mi o zbawienie świata ani o własny rozwój. Chciałam okazać solidarność z osobami dotkniętymi tą chorobą. Ale z drugiej strony Litwin miał rację... Sama nie wiedziałam, czego chciałam. Oczywiście do czasu, bo wszyscy byli coraz bardziej podekscytowani. Stety lub niestety to podekscytowanie przeszło również na mnie.

***

- Aurielle! Pośpiesz się, kochana, bo nie zdążymy! – wołała zza drzwi pani Yvonne.

- Chwileczkę! Już wychodzę! – powiedziałam, po czym przygładziłam kilka razy włos grzebykiem i otworzyłam wejście do komnaty.

- Szybciutko, Aurielko. Chyba nie chcesz się spóźnić na tak ważne wydarzenie.

- Ależ oczywiście, że nie – dodałam.

C'est le monde, ma chère Europe [APH]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz