23. No!

11.3K 742 36
                                    

-Wiesz, że nie chce tam jechać? - zapytała Bo, kręcąc się na siedzeniu w moim samochodzie. - Poza tym, patrz na drogę! - zarządziła, a ja uśmiechnąłem się. Usilnie starałem się myśleć, że jestem sam w samochodzie i nie zwracać uwagi na piękną istotę siedzącą obok, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Co chwila mój wzrok uciekał w jej stronę.

- Wiem, że nie chcesz. - odpowiedziałem i położyłem dłoń na jej odkrytym kolanie. - Będę cały czas z tobą. - dodałem po chwili i zerknąłem na jej rumianą twarz.

- Obiecujesz?

- Obiecuję. - zwolniłem pod domem Maddie Sparks, której zaproszenie na imprezę przyjąłem. Zatrzymałem samochód i odpiąłem pasy. - Poza tym, muszę pilnować mojej pięknej dziewczyny, żeby nikt się koło niej nie kręcił. - mrugnąłem do niej i wyszedłem z samochodu. Przeszedłem przed maską zupełnie nieśpiesznie, wiedząc, że Bo wysiada z pojazdu. Nie potrzebowała mojej pomocy przy otwarciu drzwi i nawet, gdy mówiłem jej, że lepiej się czuję, gdy to robie, ona uśmiechała się i całowała mnie w policzek.
Nie potrzebowała bym jej pomagał. Świetnie radziła sobie sama.

- Felicity!
- Służę, panie Thomas.
- Frasujesz mnie Felicily.
- Tak więc, dręczy mnie po stokroć pana zafrasowanie. Nie wiem jednak co uczynić, by pana spojrzenie na mnie się zmieniło.
- Ambarasuje mnie myśl o tobie Felicity. Ambarasuje mnie świadomość, że jesteś, ale nie dla mnie.
Ambarasuje mnie twoja pogoda ducha, gdy jesteś z nim i fakt, że zmieniasz się, gdy jesteś ze mną.
Amabrasuje mnie świadomość, że chcesz mnie opuścić.
- Zniknę z pańskich oczu, by nie musiał pan patrzeć na moje zatroskanie, gdyż jeszcze bardziej trapi mnie pański niepokój.
- Nie możesz zniknąć, wtedy gdy cię potrzebuje.
- Nie mam wyboru panie Thomas.
- Jakież powody stoją ku temu na drodze?
- Zapewne miłość.
- Do niego?
- Do ciebie Havier.

Bo, a raczej Felicity wyplątała swoją dłoń z uścisku moich palców i wyszła przez drzwi, które były częścią scenografii wcześniejszego spektaklu. Nasza próba kończyła się dzisiaj o wiele później niż normalnie, dlatego, że wkład naszej pracy w sztukę był największy, a ja niestety byłem niekiedy oporny na wykrzesanie z siebie choćby cząstki talentu, który (jak powiedziała Bo) gdzieś we mnie siedział.
Zdarzało się że słabo znosiłem krytykę ze strony profesor Eyre i uśmieszek Bo, którego nie dała rady powstrzymać, gdy przekręciłem jakąś kwestię, ale mimo wszystko daliśmy radę.
-Cudo. Harry idzie ci bardzo dobrze. - profesor zwróciła się do mnie, a ja pokiwałem głową w podzięce. -Bo, chyba nie muszę mówić, że wszystko jest tak jak powinno być. - zobaczyłem jak Bo uśmiecha się do nauczycielki. - Możecie iść, pamiętajcie, że jutro spotykamy się wszyscy i ćwiczymy pierwszy akt.
Do zobaczenia.
-Do widzenia.- powiedzieliśmy z Bo w tym samym czasie. Podszedłem do niej i złapałem jej dłoń po czym wprowadziłem z budynku.
Mimo, że różnica naszego wzrostu była znaczna dokładnie czułem intensywność jej perfum i zapach szamponu do włosów.
Pachniała jak czekolada. Wiedziałem, że to ona jest i bedzie moim ulubionym zapachem.


-Nigdy tego nie robiłam. - powiedziała Bo spokojnie. - Nie wiem co mam robić. - dodała.
Dzisiaj na dworze było wietrznie, ale mimo wszystko jak zwykle było ciepło. Bo ubrana była w zwiewną sukienkę i dżinsową kurtkę, a jej włosy były rozpuszczone i właśnie wirowały na wietrze.
W ciągu miesiąca, który spędzamy ze sobą niemal bez przerwy Bo zmieniła się. Na lepsze, jeśli to w ogóle było możliwe. Do tego zmieniła mnie.
Przed treningami chodzę z Bo na świetlicę i pomagam dzieciakom w lekcjach i uczę troszkę starszych chłopców grać w siatkę, podczas gdy Bo rysuje z dziewczynami. Razem uczymy ich, a w zasadzie Bo przypomina mi i uczy dzieci podstaw z hiszpańskiego.
Co weekend jesteśmy w schronisku i sprzątamy boksy, wyprowadzamy i bawimy się ze zwierzakami.
Nawet Taco, który czasem znajduje schronienie w opiekuńczych ramionach Bo, idzie z nami.
Nawet nie mam czasu spotykać się z moją starą paczką, poza treningami, chociaż zdarzyło się raz czy dwa, że razem z Mike'iem i Audrey graliśmy w kręgle, spędzając tak naszą podwójną randkę.
-Pomogę ci. - powiedziałem do niej i podszedłem z tyłu. Złapałem jej dłonie w swoje i razem, może z troszkę większym moim wkładem, kierowaliśmy dużym latawcem.
-Co chcesz dzisiaj robić? - zapytałem i przysunąłem ją jeszcze bliżej siebie.
-Możesz pomóc mi i swojej mamie w robieniu ciasteczek dla dzieci. - powiedziała Bo.
Razem z moją mamą chciały zrobić prezent dla dzieci z domu dziecka i zanieść im smakołyki domowej roboty. Zorganizowały nawet zbiórkę pieniędzy na upominek dla każdego z dzieciaków.
-Moja mama cie uwielbia.- pocałowałem ją w kark.
-Też ja uwielbiam. Jest urocza. - zachichotała i położyła głowę na mojej klatce.
- A myślałaś, że po kim jestem taki cudowny. - zaśmiałem się, gdy Bo uderzyła mnie łokciem w żebra.
Wiatr sprawił, że włosy Bo wirowały przed moją twarzą. Znów poczułem jej czekoladowy szampon i rozpłynąłem się w chwili, w której mogła pozostawać w moich ramionach.

Like Romeo. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz