Rozdział 12

4.5K 98 11
                                    

Rose

Pewnym ruchem ręki chwyciłam za podłużny, czarny uchwyt, usiłując otworzyć szklane drzwi. Niestety, drzwi wejściowe ani drgnęły, na co głośno westchnęłam. Wyglądało na to, że zamek dzisiejszego dnia był wyjątkowo zamknięty. Przyłożyłam twarz do szyby, próbując zobaczyć cokolwiek, co mogłoby przykuć moją uwagę, lecz biuro było kompletnie puste. Udało mi się jedynie dojrzeć niespokojny ocean, rozciągający się tuż za drugą szybą. Westchnęłam zrezygnowana, aż momentalnie ujrzałam tajemniczą postać, schodzącą prosto ze schodów. Wytężyłam wzrok do granic możliwości, lustrując, że był to wysoki, ubrany w garnitur mężczyzna, który właśnie w tej samej chwili spojrzał centralnie w moją stronę. Przeklinając w duchu, odskoczyłam od szyby jak poparzona, by po chwili usłyszeć dźwięk przekręcanego zamka. Wielkie, szklane drzwi otworzyły się.

- Niestety Wilson's Real Estate jest jeszcze nieczynne, ale być może mogę Pani w czymś pomóc? – zza otwartych drzwi wychylił się mężczyzna, którego przed momentem widziałam. Jego czarne, średniej długości i zaczesane do tyłu włosy świeciły w blasku słońca, a dwa charakterystyczne pieprzyki zdobiły jego smukłą twarz.

- Och, ale ja tutaj pracuję. – odparłam, mrużąc jedno oko.

Zdezorientowany mężczyzna lustrował mnie wzrokiem od góry do dołu.

- Naprawdę? W takim razie bardzo cię przepraszam, ale nie kojarzę cię. Pewnie jesteś nowa? - momentalnie zmienił wyraz twarzy, uśmiechając się i zapraszając mnie do środka.

- Tak, pracuję tu niecałe dwa tygodnie. Jestem Rose. – wyciągnęłam dłoń w kierunku mężczyzny.

- Paul. Miło cię poznać, Rose. – uścisnął moją dłoń, a następnie razem weszliśmy do środka. – Powiem szczerze, że Prezes nie chwalił się, że zatrudnił nową pracownicę, a szkoda bo z chęcią poznałbym cię wcześniej.

- To pewnie przez nawał obowiązków. – zaśmiałam się, machając ręką. – Założę się, że zdążył już zapomnieć, że w ogóle mnie zatrudniał!

- Tak, Wilson ostatnio ma bardzo dużo na głowie. – kiwał twierdząco głową. – Jesteś stąd?

- Och, nie. Tak właściwie jestem z Orlando, a tu przyjechałam do pracy.

Nagle usłyszeliśmy odgłos otwieranych drzwi, a do biura weszła dobrze znana mi kobieta. Przysięgam, że jej posturę byłabym w stanie poznać nawet z drugiego końca miasta. Jej smukła jak osa talia idealnie eksponowała obcisłe ubrania, a wysokie kilkunastocentymetrowe szpilki wydłużały i tak długie już nogi. Nie ukrywam, miała w sobie to coś, co ewidentnie przyciągało wzrok.

- Dzień dobry moi drodzy! – krzyknęła, machając w naszym kierunku.

- Cześć, Chloe! – odpowiedziałam, posyłając jej najbardziej jak tylko mogłam szczery uśmiech.

- Widzę, że zdążyliście się poznać! – pisnęła z podekscytowania. – Paul jest jednym z nielicznych mężczyzn w naszym gronie, niestety. – udała smutną minę i idąc w naszym kierunku, przeniosła wzrok prosto na mężczyznę.

- Powiem ci szczerze, Chloe, że mi to nie przeszkadza. – zaśmiał się, posyłając ciemnowłosej oczko. – Przynajmniej nie mam konkurencji!

Kobieta podeszła do mężczyzny i uderzając go żartobliwie w ramię, oparła łokieć o jego bark. Zbliżyła twarz bezpośrednio do jego policzka, racząc go soczystym buziakiem. W tym momencie utwierdziłam się w przekonaniu, że kokietowanie mężczyzn to było jej motto przewodnie.

- Dla ciebie może to i dobrze, ale dla mnie już niekoniecznie, Paul! – zachichotała, a następnie wyprostowała się i pewnym krokiem wyminęła nas. – Muszę lecieć, praca wzywa!

Pan Prezes +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz