Szczęście w nieszczęściu

146 17 27
                                    

Zielone trawy i złociste kłosy zbóż tańczyły walca w rytmie delikatnego, prawie jesiennego wiatru. Na bezchmurnym, lazurowym niebie powoli słońce budziło okoliczne zwierzęta i mieszkańców. Piękna pogoda zwykle jest dobrym omenem, tak samo, jak dzisiejszy, według profesor Trelawney układ planet. Ponoć bardzo ciekawy, przez przyszłe przesilenie w gwiazdozbiorze lwa. W jasne, okiennice domu państwa Lovegood uderzały nie tylko pierwsze, ożywcze promyki, towarzyszyła im biała, z wyjątkowo majestatycznymi skrzydłami i złotym dziobem sowa. Rozbudzona głośnym stukotem blond włosa kobieta otworzyła okno i gestem dłoni zaprosiła wyczekiwanego kuriera. Zwierzę usiadło na szafie i potulnie oddało list z czerwoną pieczęcią, w zamian za herbatnika, który leżał na porcelanowym talerzyku.

- Neville, obudź się. - Powiedziała, bardzo spokojnie szturchając chłopaka.

- Jeszcze pięć minut... Obiecuję, że wtedy wyłapiemy to, co ty tam chciałaś, a nawet całe stado. - Odparł, wciąż ledwo przytomny.

- Wiesz kochanie, nie chcę cię rozczarować... Po pierwsze jesteśmy w Anglii, a po drugie już sowa od Mcgonagall została złapana. - Nadal mówiła ciepłym, lecz lekko rozbawionym tonem.

- Co?! Czemu dopiero teraz mówisz! - Zerwał się szybko, gdy dotarło do niego znaczenie jej słów.

- Przydało, by się jakieś ''dzień dobry kochanie''. - Ciągnęła, kręcąc głową. Mężczyzna zerwał się do pozycji półsiedzącej i wyszarpał kopertę, by zagłębić się w lekturze.

Szanowny Panie Longbottom!

Pragnę uprzejmie Pana zawiadomić, że pańskie podanie jest bardzo dobre, a wyniki nie stanowią żadnego problemu, ponieważ procedura w każdym ministerstwie wygląda podobnie. Zapraszam Pana na spotkanie dwudziestego szóstego września, o godzinie szesnastej w celu omówienia szczegółów naszej współpracy.

Minerwa Mcgonagall

Otworzony list wprawił jasnowłosego mężczyznę w nie lada osłupienie, przez które opadł bezwładnie na lawendowe poduszki.

- Co się stało? Nie zgodziła się? - Pytała, zaniepokojona cucąc wciąż spiętego chłopaka.

- Odpowiedziała jej głucha cisza.

- No gadaj! - Ponagliła go zdenerwowana.

- Przyjęła... - Wydukał jedno słowo, nie ufając łamiącemu się głosowi i niezdrowo bladej cerze.

- To wspaniale! Wiedziałam, że się uda! Jesteś do tego stworzony! - Wykrzykiwała rozentuzjazmowana, rzucając się całym ciężarem na leżącego, szczupłego mężczyznę.

- Ała... Nie wierzę, Luna udało się! - Oprzytomniał, po czym wtulił się mocno w ciało narzeczonej.

- To uwierz. - Rzuciła figlarnie, po czym musnęła malinowe usta, które tak dobrze znała i kochał.

~*~

W czasie, gdy przyszli państwo Longbottom radowali się sukcesem zawodowym Neville'a, nastąpiła rzecz niesłychana. Na zatłoczonej, londyńskiej ulicy pojawił się nie kto inny, jak ten sławny Harry Potter.

Zielonooki chłopak ubrany w białą, lekko pomiętą koszulę i mugolskie jeansy ruszył w stronę pobliskiej, czerwonej budki telefonicznej. Aby dostać się do kwatery głównej ministerstwa, pewnym ruchem ręki wybrał numer 62442 na tarczy telefonu. Podał wszystkie potrzebne dane do wykonania przepustki, a winda zawiozła go na ósme piętro, do atrium.

Słodko-gorzkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz