Rozdział III

9 1 0
                                    


Próbując niezauważona przemknąć obok kuchni robię więcej hałasu, niż gdybym wjechała tam czołgiem. Słyszę sapnięcie i napotykam surowy wzrok matki wyłaniającej się zza lady.

-Witam silną, niezależną.

-Em, cześć mamo. Tęskniłam.

-Oh, i to bardzo. Więc może mi opowiesz co u Kate, jak sprawy z chłopcami, co robiłaś kiedy dzwonili ze szkoły pytając czy Filipa jest chora, bo nie zjawiła się dzisiaj w szkole, bo nie dostali żadnego usprawiedliwienia.

-No widzisz, musisz im je donieść, to poważna sprawa takie godziny nieusprawiedliwione. Chłopcy, jak zwykle, sami poniżej przeciętnej, a u Kate wszystko dobrze. Kocham cię mamo, pa.

Ruszam w stronę schodów, żeby po dwóch krokach zostać zatrzymana przez karcący ton matki.

-Nie tak szybko, chodź tu, chodź tu.

Kładę pudełko na stopniu schodka, z nadzieją, że nie będę musiała się tłumaczyć co przyniosłam i zawracam by wejść do paszczy lwa.

-Słucham?

-Słucham.

Patrzymy się na siebie przez kilka sekund w oczekującej ciszy, po czym dochodzę do wniosku, że tym razem się nie wywinę.

-Więc zgaduję, ze ciekawi cię na jaką chorobę byłam dzisiaj chora?

-Ciekawość wręcz mnie zjada.

-Można powiedzieć, że zawał.

Podnosi na mnie brew zaintrygowana, po czym serwuję jej tę samą gadkę co Kate, pomijając oczywiście część o pudełku i z ulgą oddycham widząc jej zmiękczone spojrzenie.

-Dobrze się czujesz?

-Tak, trochę jestem w szoku, ale jest ok.

-To dobrze. Na przyszłość poinformuj mnie jak coś się dzieje.

-Jak tylko ktoś znowu przy mnie umrze, jesteś pierwszą osobą do której zadzwonię, obiecuję.

Przewraca oczami uśmiechając się lekko i machnięciem ręki sygnalizuje mi, że mogę uciekać.

Więcej zachęty nie potrzebuję. Minutę później znajduję się na łóżku, zaciekawiona otwierając pudełko. Delikatnie wyciągając rzeczy owinięte w miłe w dotyku skrawki materiału. Na górze znajduję kilka książek o dziwnych tytułach, bez nazwisk autorów, o wiekowych okładkach. Po nich przychodzi kolej na dziwne fiolki z proszkami nieznanego mi pochodzenia, opatrzone w nazwy, brzmiące na łacinę, z których nic nie rozumiem. Obok nich znajduje się najbardziej intrygująca za wszystkich rzecz – szkatułka. Otwieram ją nieporadnie, krzywiąc się na dźwięk skrzypiących zawiasów pamiętających pewnie II wojnę światową.

Zdziwienie, niepokój i fascynacja. Tak, zwłaszcza ostanie uczucie dominuje kiedy wyciągam obficie zdobiony sztylet tak nie pasujący do obskurnego pudełka. Z rękojeści zwisa jedwabista wstęga. Czuję silną potrzebę, by ją owinąć wokół dłoni i złapać za rękojeść. Zafascynowana podziwiam kunsztowny wzór oplatający moją dłoń. Mam poczucie, że tak ma być, że sztylet znalazł się we właściwym miejscu, tak idealnie pasuje do mojej dłoni... Potrząsam głową i wyrywam się z dziwnego odrętwienia w fascynacji. Z pewnym uczuciem pustki okładam sztylet do pudełka, wyciągając małe zawiniątko z rogu kufra. Jest nim pierścionek, który na pierwszy rzut oka wydaje się za mały nawet na mały palec, a jednak idealnie pasuje na moja dłoń. Z białego złota, elegancki, prosty, z owalnym oczkiem, w kolorze nieba, znajdującym się na ażurowym podwyższeniu, ze złotą obwódką. Piękny, nie mam zamiaru go ściągać.

Odkładając puste moim zdaniem już pudełko, zauważam, że jest za ciężkie. Jednak zaglądając do środka niczego nie widzę. Odwracam je więc i trzepię, uderzając dłonią w spód, sprawiając, że wypada zeszyt/książka, w tekturowej okładce, przez którą wzięłam go za część pudełka. Jego stronnice są kremowe, a litery wypisane ręcznie, kaligraficznym pismem, które zmienia się pod koniec w ukośne bazgroły, po których następuje kilka pustych kartek. Całość jest dosyć cienka, może 30-40 kartkowa i w całości po Polsku z nielicznymi, niesamowitymi rysunkami.

Mająca dosyć doznań na dziś i dziwnie zmęczona, stwierdzam, że spróbuję rozszyfrować tekst następnego dnia. Wczołguje się do łóżka i zasypiając czuję miłe mrowienie na ustach, w miejscu, gdzie wargi staruszki dotknęły moich.

Nosicielka: Wstąpienie / Nosicielka: ZstapienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz