— Szczerzysz się jak głupi. — rzucam w stronę chłopaka — Śmieszku.
Czekam na jakiś docinek z jego strony, ale on tylko przygląda mi się i wygląda, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
— Coś się stało? — pytam, po dłuższej chwili milczenia.
— Mama kiedyś mnie tak nazywała. — marszczę brwi po jego słowach.
Zdecydowanie nie nazwałabym go ,,śmieszkiem" na poważnie.
— Lubiłem to. Problem tkwił w tym, że przez ojca rzadko bywałem szczęśliwy. — wyjaśnia z wyraźnym rozżaleniem.
Spogląda w moje oczy jakby chciał wyczuć, na czym aktualnie stoi i czy powinien mówić dalej.
— Odkąd byłem dzieciakiem srającym w pieluchy chciał żebym przejął jego firmę. Ku jego niezadowoleniu ja nigdy tego nie chciałem. Miałem swoje marzenia, jak każde inne dziecko, ale on nie pozwalał mi ich spełniać. Kiedy zacząłem wszystko pojmować, skutecznie starał się pozbawić mnie emocji, jakichkolwiek. Mówił, że przez nie pokazuję swoje słabości a wtedy przeciwnik ma prostą drogę, aby mnie zniszczyć. Paradoksalnie to on był moim jedynym przeciwnikiem.
Brunet wypowiada każde słowo z bólem, który odczuwam słysząc jego głos. Głos pełen żalu, rozczarowania. Mały chłopiec, który nie miał dzieciństwa, bo jego własny ojciec traktował go jak pieprzoną maszynę bez uczuć.
— Tak mi przykro, Jordan. — mówię, chcąc dodać mu otuchy.
— Niepotrzebnie. — urywa —
Ludzie już dawno zaczęli traktować mnie jak syna marnotrawnego, którego ojciec zwyczajnie wydziedziczył.— Nie powinno tak być. Nigdy nie chciałeś tego zmienić? Czegoś z tym zrobić? — pytam.
Między nami nastaje chwilowa cisza. Dopiero po chwili na jego twarzy pojawia się uśmiech pełen politowania.
— Czy jest jakiś sens próbować to zmienić? Skoro i tak każdy widzi we mnie tylko zdrajcę, kryminalistę, kombinatora?
Mogłabym godzinami opowiadać o tym, jak bardzo jest mi go szkoda. Może i jest dupkiem, ale nie jest nim bez powodu. Ludzie, którzy nie zamienili z nim ani jednego słowa, mają o nim okropne zdanie. Wszystko tylko dlatego, że nie chciał żyć tak jak mu kazano.
— To śmieszne. Byłem dla ciebie podły a ty ciągle tu jesteś, żeby mnie wysłuchać. — dodaje.
Ma rację. Był chamem przez ten cały czas, ale mimo wszystko coś mnie do niego przyciąga.
— Tak, to prawda. Po prostu chcę cię wysłuchać, zasługujesz na to. — odpowiadam.
— Przestań to robić. — wypowiada te słowa z chłodem.
Marszczę brwi, bo nie mogę pojąć, co znowu mu przeszkadza w moim zachowaniu.
— Przestań udawać, że cię to obchodzi. Jesteś taka sama jak wszyscy, wykorzystasz to przeciwko mnie.
Teraz wszystko do mnie dociera. Nie chodzi o sam fakt, że ojciec wmawiał mu jakie to uczucia są złe i jak osłabiają. Największy żal ma o to, że sam w to uwierzył i nie umie nikomu zaufać.
— Uczucia wcale nie osłabiają. Dlaczego miałabym wykorzystać to przeciwko tobie? Nie ma nic złego w tym, że czujesz ani w tym, że potrzebujesz rozmowy. To ludzkie. — próbuję przemówić mu do rozsądku.
— Ludzie są słabi, jeśli dają się wykorzystywać w taki sposób. Zdążyłem się o tym przekonać.
— Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka. — pouczam z lekkim żalem w głosie — Odczuwanie bólu po stracie bliskiej osoby, czy okazywanie skruchy wymaga siły.
— Okazywanie skruchy to słabość. — stawia na swoim.
— Słabość to użalanie się nad sobą i traktowanie ludzi źle przez to, że ktoś potraktował źle ciebie. — wybucham — Nie możesz ciągle tym żyć.
— Co ty wiesz o życiu, hm? — pyta z wyrzutem, nie dając mi czasu na odpowiedź — Dziewczynka z dobrego domu, która płacze, bo jej rodzice pracują, żeby spełnić zachcianki. Niby taka lubiana a przyszła po pomoc do kogoś, kogo ledwo zna. Jesteś dla mnie nikim.
Nie zauważam, kiedy z moich oczu zaczynają wypływać łzy. Smutek, rozczarowanie, złość.
Emocje, które kotłują się we mnie, nie dając mi możliwości powiedzenia czegokolwiek.— Zamierzasz teraz płakać? — kpina w jego głosie potęguje te wszystkie emocje.
Nie jestem w stanie się ruszyć, bo boję się, że rozsypię się na drobne kawałki. Dopiero po pięciu minutach w milczeniu, podnoszę się i kieruję do łazienki, gdzie się zamykam.
Opieram się o drzwi plecami i zsuwam się na podłogę, próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Łzy mimowolnie spływają po moich policzkach, tworząc na nich błyszczącą taflę.
Jake wiele razy mówił mi, że moja chęć niesienia pomocy doprowadzi mnie do załamania i zdecydowanie się nie mylił.
Nie wiem, jak długo siedzę zamknięta w łazience, gdy słyszę ciche pukanie do drzwi. Podchodzę do umywalki i przemywam twarz zimną wodą, aby chociaż trochę zniwelować oznaki płaczu. Do moich uszu ponownie dochodzi odgłos pukania.
— Delilah, otwórz. — głos bruneta wywołuje ukłucie pod moimi żebrami, ale nie zamierzam się sprzeciwiać.
W końcu jestem w jego domu.
Powoli otwieram drzwi, tak jakbym obawiała się tego, co za nimi zastanę. Nie podnosząc wzroku na twarz chłopaka opuszczam pomieszczenie i szukam swojej torby.
— Co ty robisz? — pyta mnie, widząc jak krzątam się po mieszkaniu w poszukiwaniu swojej własności.
— Miałeś rację. — próbuję opanować zduszony głos — Nie powinnam prosić cię o pomoc.
Ponownie wymijam chłopaka, ale on skutecznie zatrzymuje mnie w miejscu.
— Nie to miałem na myśli.
Nagle znajduję w sobie odwagę, aby spojrzeć prosto w te jego puste oczy. Nasze spojrzenia toczą między sobą walkę, zażartą.
— Nie? To może wyjaśnisz mi co miałeś na myśli? — pytam ze sztucznym rozbawieniem — Zastanów się, nim następnym razem coś powiesz.
Zrzucam z ramienia jego dłoń, której dotyk powoduje nieznane mi wcześniej reakcje ciała.
Wymijam go i podchodzę do drzwi, zabieram swoją torbę z szafki i już chwytam za klamkę, aby wyjść.— Nigdzie nie idziesz. — mówi Jordan z pełną powagą i wciska się między mnie a drzwi, co powoduje, że jesteśmy teraz naprawdę blisko.
— Przepuść mnie. — odpowiadam i w głębi duszy liczę na to, że powie coś, co będzie świadczyć o tym, że choć trochę się martwi.
— Nie będę odpowiadał, jeśli stanie ci się krzywda. Nie chcę mieć problemów z psami. — stwierdza bez emocji.
Oczywiście. Jak to możliwe, żeby Jordan King martwił się o mnie, czy o cokolwiek innego? W jego pełnym jadu świecie liczy się tylko on sam.
— Jasne. — wyrzucam z siebie niechętnie.
Odchodzę od drzwi i idę w stronę kanapy, na której się kładę. Nie czekam na to, aż Jordan powie, gdzie mam spać. Może dlatego, że jestem zbyt zmęczona a może dlatego, że zwyczajnie chcę mu zrobić na złość i pokazać, że nie obchodzi mnie co powie. Kto wie?
Chwilę później pogrążam się we śnie.
Uwaga! Po tym rozdziale nastąpi króciutka przerwa. Do zobaczenia kochani :)
CZYTASZ
Just let me go
RomanceKażdy myślał, że był wcieleniem diabła. Mylili się, bo był on upadłym aniołem.