-22-

858 36 15
                                    

Stoję pod budynkiem miejskiego ośrodka kultury, obserwując każdego, kto przechodzi przez próg drzwi. Wydają się tacy szczęśliwi. Być może po prostu dobrze udają. Kto wie? Może faktycznie uwielbiają tego typu zloty grubych ryb, na których dzieje się wiele złych rzeczy. Ludzie są podli, nie ważne jaką maskę postanowią przywdziać.

— Zamierzasz tak stać? — niemalże podskakuję w miejscu, kiedy znajomy głos dociera do moich uszu. Odwracam się w jego kierunku, a moim oczom ukazuje się znajoma twarz Gavin'a. Kącik moich ust podskakuje ku górze, bo w końcu pojawił się ktoś, kto może zapewni mi choć trochę rozrywki.

— Nie powiesz mi, że aż tak bardzo chcesz tam wejść. — kpię, palcem wskazując na drzwi budynku. Chłopak śmieje się dźwięcznie, jednocześnie przecząco kręcąc głową.

— Wolałbym wpaść pod rozpędzone auto. — stwierdza, przeczesując swoje roztrzepane włosy chudymi palcami. — Ale dobrze wiesz, że nie mamy innego wyjścia. — dodaje, na co tylko niechętnie przytakuję.

Chłopak wystawia w moją stronę ramię, za które chwytam. Razem podążamy w kierunku wejścia. W środku jest zdecydowanie więcej ludzi niż na zewnątrz. Rozmawiają, piją i tańczą wokół stołów. Wzrokiem odnajduję rodziców, którzy tak jak myślałam, kręcą się wśród śmietanki towarzyskiej.

— Najlepiej liczyć na siebie. — mówię ledwie słyszalnie, co wcale nie uchodzi uwadze Gavin'a. Po chwili skupia on spojrzenie w tym samym punkcie co ja, a jego usta opuszcza ciche westchnienie.

— Kiedy zrozumiesz, że to jest całe ich życie? — pyta, a ja bezwiednie zaciskam dłonie w pięści. Nie jestem zła na niego, nie. Denerwuje mnie to, że tak naprawdę nikt z tych ludzi nie zna prawdy. Uważają nas za cudowną rodzinę, podczas gdy my nawet w jednej dziesiątej nie jesteśmy rodziną. Zachowujemy się jak obcy dla siebie ludzie. — Powiem Ci na własnym przykładzie, że najłatwiej jest się z tym pogodzić. Jak zawsze chodzi o kasę, a my na tym zbytnio nie cierpimy.

— Właśnie w tym rzecz. — przerywam jego wywód, który swoją drogą jest kolosalnie beznadziejny. Mogłabym zamienić te pieniądze na chociaż chwilę normalności. — W dupie mam te pieniądze. Jak widać, nie wszystko można kupić za pieniądze rodziców, Gavin.

— Oczywiście, że nie. Ja tylko... — zaczyna, ale nie jest dane mu skończyć.

— Gavin! — głos mojego ojca niemalże wywołuje krwawienie moich uszu. Podaje chłopakowi rękę w geście przywitania, a po chwili przenosi wzrok na mnie. — Delilah, razem z rodzicami Gavin'a chcielibyśmy zobaczyć was w tańcu.

Już mam odpowiedzieć, kiedy chłopak bez cienia zawahania chwyta moją dłoń i porywa mnie do tańca. Marszczę brwi z zaskoczenia. Nie sądziłam, że jest aż tak pewny siebie, a znam go nie od dzisiaj. Kiedy mój ojciec znika z pola widzenia, zwracam się do chłopaka niezbyt przyjemnie.

— Co ty wyprawiasz? — nie szczędzę jadu w głosie. Nie znoszę tańczyć, nie w ten sposób. Nie z kimś, kto nie skupia mojej uwagi i nie tak blisko.

— Znam Cię na tyle długo, żeby móc stwierdzić, że chciałaś odmówić. — wyjaśnia, na co przytakuję, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. — To by w niczym nie pomogło. — przenosi wzrok na naszych rodziców, którzy stoją, niemalże unosząc się z zachwytu trzy metry nad ziemią.

Ma rację. Zła reakcja z mojej strony mogłaby wywołać niepotrzebne zamieszanie. Gavin nie jest może osobą, która sprawia, że taniec staje się czymś cudownym, ale znam go tak długo, że nawet nie dziwi mnie zachcianka jego rodziców. Od zawsze wmawiali sobie, że kiedyś ja i ich syn będziemy świetną parą.

— Właściwie to... — zaczyna, mówiąc półszeptem.

— Odbijany. — głos, który przerywa wypowiedź chłopaka, odbija się w mojej głowie jak echo. Moja ręka zostaje wyszarpnięta, a przed moją twarzą pojawia się ten charakterystyczny cyniczny uśmieszek. — Davies, nie można Cię zostawić nawet na minutę.

Szybko rozglądam się na boki, próbując znaleźć rodziców. Nawet nie wyobrażam sobie jaką muszą mieć teraz minę. Kiedy mi się to udaje, mam ochotę spłonąć w piekle. Patrzą na mnie wściekłe i wiem, że czeka mnie kolejna rozmowa na temat moich znajomości.

— Co ty tu robisz? — pytam, kiedy odwracam się ponownie w stronę przystojnej twarzy Jordan'a.

— Tańczę, nie widać? — posyła mi kolejny cyniczny uśmiech, a ja przewracam oczami z rosnącej we mnie irytacji. — Przyszedłem, żeby zabrać Cię w nieco ciekawsze miejsce.

— Nie ma mowy. — odpowiadam szeptem, odwracając się za siebie, by znów spojrzeć na rodziców.

— Przecież i tak ze mną pójdziesz. — mówi pewny siebie, jakby spodziewał się tego już dużo wcześniej.

— Niby dlaczego miałabym z tobą pójść? — w moim głosie jest wiele ironii, ale w głowie góruje ciekawość nad jego odpowiedzią.

— To proste. Dam ci to, czego nie da ci ta nudna impreza, twoi rodzice, a przede wszystkim mój przygłupi kuzyn. — wyjaśnia z uśmiechem na twarzy, jakby przynajmniej opowiedział najlepszy żart w swoim życiu.

I choć rozsądek mówi, że powinnam zostać, bo już i tak mam konkretnie przesrane, wszystko inne sugeruje, żebym poszła z tym kurewsko aroganckim chłopakiem. I mogłabym tysiące razy zaprzeczyć sama przed sobą, że nigdzie z nim nie pójdę, bo nie powinnam, ale jest coś, co przyciąga mnie do niego bardziej niż bym tego chciała. Coś, co sprawia, że to, że zawsze pójdę z nim naprawdę ma sens i nie jest tylko głupim wymysłem.

— Pierdol się. — mówię, a następnie chwytam jego dłoń i ruszam w stronę wyjścia.

***

— Długo jeszcze? — pytam po raz setny, wywołując przy tym piekielne wkurwienie chłopaka, który próbuje skupić się na drodze.

— Jak będziesz o to pytać to nie sprawisz, że będzie to trwało krócej. — odpowiada leniwie.

— Nie, ale mniej się nudzę obserwując twoje wkurwienie. — stwierdzam to, jakby było jakimś faktem naukowym.

Z drugiego końca świata dostrzegałbym jak jego szczęka zarysowuje się poprzez zaciskanie. Denerwowanie tego człowieka jest jedną z tych rzeczy, które robi się mimo, że nie jest to zbyt rozsądne. Codzienna dawka adrenaliny.

— Nie rozumiem jak Collins i Miller z tobą wytrzymują.

— To bezwarunkowa miłość. — odpowiadam zadzierając nos w teatralny sposób.

— Nie ma czegoś takiego. — mówi tak cicho, jakby chciał, żeby usłyszał to jedynie on sam. — Ludzie nie umieją kochać za nic.

— Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka tylko dlatego, że ktoś Cię zranił. — pouczam go, co okazuje się być głupotą. Gwałtownie hamuje a następnie wbija we mnie pusty wzrok, który wywołuje dreszcze na moim ciele.

— Mnie się nie da zranić, Davies.

Chwilę jeszcze wpatruje się w moje oczy, po czym bez słowa odpala silnik i rusza przed siebie. Przez resztę drogi ani ja, ani on nie odzywamy się żadnym słowem. Zupełnie jakby jedno zdanie zbudowało między nami jeszcze wyższy mur niż on sam postawił wokół siebie dużo wcześniej. Nie daje się poznać, a głupotą jest próbowanie rozgryźć kogoś, kto nie chce zostać rozgryziony.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 15, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Just let me goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz