Sześć godzin i czterdzieści dwie minuty. Właśnie tyle czasu minęło, od kiedy brunet wyszedł z mojego domu. Od tamtej pory nie dawał żadnego znaku życia, a ja modliłam się, aby nie sprowadził na mnie, na siebie, a przede wszystkim na naszą paczkę dużo większych problemów. Zostałam sama i zamiast wylewać łzy, których limit wyczerpałam chyba do końca swojego życia, leżę na łóżku wgapiając się w biały sufit. W mojej głowie kłębi się wiele myśli i pytań, co jest niezmiernie przytłaczające.
Mija kolejna godzina, kiedy postanawiam zwlec się z łóżka i zając swoje myśli czymś mniej chaotycznym. Schodzę do salonu, gdzie na dużym telewizorze wyświetlam serial, który ma być moim wybawieniem. Rozkładam się na wygodnej kanapie i okrywam miękkim kocem. Nie zauważam, jak za oknem robi się coraz ciemniej, a samochody przestają przejeżdżać non stop główną drogą. Kiedy moje powieki zaczynają mi ciążyć, a fabuła serialu przestaje być interesująca, zamykam oczy. W tym samym momencie rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Niepewnie podnoszę się i otrzepuję swój dres z niewidzialnego kurzu, a następnie podchodzę do drzwi i chwilę zastanawiam się nad tym, czy powinnam je otwierać. Po krótkim namyśle, kiedy dzwonienie się powtarza, naciskam klamkę. Nie wiem, czy widok, który mam przed oczami przynosi mi ulgę, czy raczej ból. Zakrywam usta dłonią, odczuwając natłok emocji. Strach, żal, współczucie.
— No nareszcie. — odzywa się kąśliwie brunet, a ja zamiast odpowiedzieć, wpatruję się w jego poobijaną twarz. Z małego rozcięcia na łuku brwiowym sączy się krew, podobnie jak z nosa. Jego oczy, przyozdobione teraz sińcami, wydają się być bardziej zmęczone niż zwykle. Myliłam się, kiedy myślałam, że nie jestem już w stanie płakać, a uświadamia mi to pieczenie wyczuwalne pod powiekami.
Chłopak wymija mnie w drzwiach, nie zwracając uwagi na to, czy w ogóle sobie tego życzę i kieruję się w stronę kuchni, gdzie łokciami opiera się o blat wyspy kuchennej. Widząc to, zamykam drzwi i podążam w tym samym kierunku. Nasze spojrzenia krzyżują się, a wtedy całkowicie się rozpadam.
— Co oni Ci zrobili? — pytam, wyrzucając wszystkie rzeczy z szafki, próbując tym samym odnaleźć apteczkę. Kiedy czuję dotyk czyjejś dłoni na swoim ramieniu, odwracam się i błyskawicznie ją odpycham. — Przestań. J-ja...
— Davies. — tym razem chłopak chwyta mnie za oba ramiona, nie szczędząc przy tym siły. Staję jak wryta, kiedy ponownie przychodzi mi zetknąć się z tymi czarnymi jak noc oczami. Zdecydowanie są bardziej matowe niż zwykle.
— Co? — odpowiadam wypranym z emocji głosem. Nie wycierpiałam tego wszystkiego po to, żeby spotkało to kogoś innego. Mogłabym mówić na ile złych rzeczy zasługuje King, ale na to, nie zasługuje nikt.
— Już jesteś bezpieczna. Wszyscy jesteście. — oznajmia najdelikatniejszym tonem, jaki kiedykolwiek usłyszałam z jego ust. Nie powstrzymuje mnie to jednak przed tym, żeby wpaść w jeszcze większy szał.
— Bezpieczna? — ironia, którą się posługuję mogłaby zabijać, ale nie to jest w tym wszystkim najważniejsze. Prawda jest taka, że ja już nigdy nie będę bezpieczna. On też nie. Ani nikt inny, kto znajduje się w naszym otoczeniu. — Bezpieczna?! — pytam głośniej, uderzając z otwartej dłoni w jego brzuch. — Jak w ogóle możesz tak mówić, czy ty...
— Hej. — próbuje mi przerwać, ale nie jest to ani trochę skuteczne. — Hej! — dopiero jego krzyk przywołuje mnie do porządku. Co ja wyprawiam? Jestem taka żałosna. Co mi da wydzieranie się, płakanie, czy błaganie?
— Już nigdy nie będę bezpieczna. — mówię tak cicho, że sama nie wiem, czy to usłyszał.
— Jesteś bezpieczna, zaufaj mi. — nie wiem dlaczego, ale te dwa słowa wystarczają, abym w to uwierzyła. Zaufaj mi. I mimo wszystkiego, co tak bardzo nas od siebie różni, robię to. Mój oddech powraca do normy i nie przypomina już tego narwanego pochrapywania, a mój umysł jakby w sekundę, całkowicie się oczyszcza.
Puszcza moje ramiona i delikatnie krzywi twarz. Dopiero po chwili przypominam sobie w jak złym jest stanie. Spoglądam w stronę otwartej szafki i wyciągam z niej apteczkę, którą koniec końców udało mi się odkopać. Wyciągam z niej kompresy jałowe i waciki nasączone alkoholem, aby opatrzyć rany. Chłopak przez chwilę patrzy na mnie z rozbawieniem, ale kiedy posyłam mu spojrzenie pełne dezaprobaty, prostuje się i poważnieje. Namaczam kompresy wodą i powoli przykładam do jego twarzy, na co zaciska powieki. Czuję pod palcami jak jego ciało delikatnie drży, a mięśnie się spinają, ale mimo to, kontynuuję.
— Chcesz mnie zamęczyć? — pyta, kiedy kolejny raz przykładam do rozcięcia wacik nasączony alkoholem. Przewracam oczami, żeby dać mu do zrozumienia, że całe to marudzenie w niczym nie pomaga. — Hm?
— Przestań jęczeć, ile ty masz lat? — kąśliwie zwracam uwagę, po czym, kiedy upewniam się, że wszystko jest dobrze wyczyszczone, sięgam po plaster. Z ust chłopaka wypływa ciche parsknięcie, na co ponownie chwytam wacik i przykładam go do rany. Brunet syczy i kładzie swoje ręce na moich biodrach. — Ostrzegałam.
Posyła mi gniewne spojrzenie i ściąga dłonie z mojego ciała, dzięki czemu mogę wrócić do dalszej pracy. Przyklejam plasterek w miejscu rozcięcia i uśmiecham się, kiedy widzę jego niezadowolenie. Przypomina teraz obrażone dziecko, które matka zmusiła do jedzenia brokuła.
— Chcesz naklejkę dzielnego pacjenta, czy obejdzie się bez? — pytam.
— Jeszcze chwila i ty będziesz potrzebować apteczki. — odpowiada, posyłając mi sztuczny uśmiech.
— Niewdzięcznik. — stwierdzam i odwracam się do niego plecami. Bez wahania odchodzę w stronę salonu, gdy nagle zatrzymuje mnie jego głos.
— Dziękuję. — usłyszeć takie słowo z ust Jordan'a King'a graniczy podobno z cudem. Dla mnie cuda nie istnieją. Są rzeczy, o których zwyczajnie nie mamy zielonego pojęcia. Tajemnicze, nieokreślone, nieodkryte.
Na chwilę przystaję w miejscu, uśmiechając się pod nosem. Nie widzi nic poza moimi plecami, więc nie muszę się obawiać, że rzuci kolejnym głupim komentarzem. Po sekundzie znowu ruszam przed siebie, aby chwilę później zająć miejsce na kanapie. Liczę na to, że chłopak po prostu wyjdzie i wróci do domu, więc szok, który towarzyszy mi, kiedy on zajmuje miejsce tuż obok mnie, jest ogromny.

CZYTASZ
Just let me go
RomansKażdy myślał, że był wcieleniem diabła. Mylili się, bo był on upadłym aniołem.