-18-

807 40 3
                                    

Czym jest życie? Sprzecznością.

Od mojego pamiętnego spotkania z Jack'iem minął zaledwie tydzień. A może aż tydzień? Przez pieprzonych siedem dni nie pokazałam się nigdzie. Ani w szkole, ani nawet w sklepie. Nie spotkałam się również z przyjaciółmi, aby nie ściągać na nich żadnego niebezpieczeństwa. Tłumaczyłam to chorobą, czy złym humorem. Doskonale wiem, że nie mogę okłamywać ich w nieskończoność, ale nie chcę nawet myśleć co by się stało, gdyby dopadł ich ten psychopata.
Utrzymuję z nimi stały kontakt telefoniczny, bo inaczej zapewne bym zwariowała. Życie bywa przewrotne i zauważam to dopiero teraz. Kto by pomyślał, że jeden chłopak ściągnie na mnie tyle kłopotów. Jedynym pocieszeniem jest dla mnie to, że moi rodzice nie będą mieli już żadnego pretekstu, żeby wszczynać wojnę.

— Kochanie, zrobiłam dla Ciebie naleśniki. — ciepły głos gosposi wypełnia salon, który okupuję prawie całymi dniami. Sophie jest jedyną osobą, którą widuję w ostatnim czasie. Przychodzi dużo częściej niż zwykle, zupełnie jakby wyczuła, że coś jest nie tak.

— Dziękuję, jesteś wielka. — odpowiadam i z uśmiechem przyjmuję porcję pysznej dobroci. Starsza kobieta odwzajemnia mój uśmiech, ale po chwili na jej twarz wpływa zmartwienie. Nie znoszę, gdy się zamartwia.

— Potrzeba Ci czegoś jeszcze? — pyta, na co przecząco kręcę głową i zaczynam jeść.

Mija pół godziny, kiedy Sophie opuszcza mój dom, a ja znów pogrążam się w oglądaniu seriali. Tak wygląda ostatnio każdy mój dzień. W międzyczasie odpowiadam na wiadomości Allie i Jake'a, którymi mnie zasypują. Kilka razy odezwał się również Liam, a nawet Flo. Wszyscy byli wyraźnie zmartwieni chorobą, którą im wmówiłam. Ciężko było przekonać innych, że kilkanaście godzin nie było ze mną kontaktu, bo zepsułam telefon, ale koniec końców się udało. Collins wspomniała nawet, że pytał o mnie sam King, ale nie ma to dla mnie znaczenia. Nie, kiedy jest przyczyną całego tego syfu. Od samego początku powinnam była trzymać się od niego z daleka. Moje rozmyślania przerywa dzwonek telefonu i nawet nie muszę patrzeć na wyświetlacz, żeby wiedzieć, kto dzwoni.

— Jake, mówiłam już, że jestem chora. — podnoszę się z kanapy, aby przejść się po domu, co robię zawsze, gdy rozmawiam z kimś przez telefon.

— Daj spokój. Chcemy Cię w końcu zobaczyć. — jego głos jest niemalże błagalny. To zrozumiałe, bo widujemy się z reguły codziennie. Po jego słowach moje oczy zachodzą mgłą, a jedna łza toczy się po moim policzku.

Podchodzę do lustra, które znajduje się w korytarzu i skupiam wzrok na siniakach znajdujących się na mojej szyi. Nie są już aż tak widoczne jak tydzień temu, ale wciąż są dostrzegalne. Przypominają mi o każdej sekundzie spędzonej w tym koszmarze.

— Del, jesteś tam? — odchrząkuje cicho i wycieram łzę ze swojego policzka.

— W porządku. Możecie przyjść. — nie czekam na odpowiedź i wciskam czerwoną słuchawkę.
Bezwiednie opadam na lodowate panele podłogowe i zatapiam zmęczoną twarz w drżących dłoniach. Dlaczego mnie to spotkało? Jedna impreza dała początek całej serii niefortunnych zdarzeń w moim życiu. Dopiero teraz w mojej głowie pojawia się jedno pytanie.

Kim był Jordan King i co miał wspólnego z tymi złymi ludźmi?

***

Wychodzę spod prysznica i ubieram się w przygotowane wcześniej ubrania. Dres i za duża bluza to zdecydowanie coś, czego dzisiaj potrzebuję. Suszę włosy, a następnie związuję je w niedbałego koka, wypuszczając kilka przednich pasm włosów. Przed przyjściem Allie i Jake'a postanowiłam się nieco odświeżyć, żebym wyglądała na chorą, a nie martwą. Wsuwam swoje stopy w puchate kapcie i schodzę na dół, gdzie chwilę później otwieram drzwi dwójce moich najlepszych przyjaciół. Bynajmniej tak myślałam, dopóki nie ujrzałam Flo, Nate'a, Samuela, Valerii i jego. Przygryzam swoje policzki od środka, co robię dość często, gdy się stresuję. Moje ciało momentalnie się spina, a oddech przyspiesza.

— Zamierzasz nas wpuścić? — pyta Jake. Gdyby tylko wiedział, co się stanie, gdy brunet przekroczy chociażby próg mojego domu.

Niepewnie uchylam drzwi i wpuszczam ich do środka. Kątem oka zauważam, że czarnooki uważnie, ale i podejrzliwie mi się przygląda. Moje oczy rozszerzają się, kiedy jego wzrok zatrzymuje się na mojej szyi. Zupełnie zapomniałam o tym, żeby to czymś zakryć. Odwracam się i szybkim krokiem podążam w stronę swojego pokoju, informując resztę, że za chwilę do nich zejdę. W pokoju otwieram szafę i zaczynam przerzucać wszystkie ubrania w poszukiwaniu jakiegoś golfu, bądź czegoś, co pomoże mi ukryć te pierdolone siniaki. Jak mogłam być tak nieostrożna? Kiedy w moje ręce wpada czarny golf, przyciągam bluzę przez głowę, aby móc się przebrać.

— Davies, co Ty do kurwy... — głos bruneta przeszywa moją duszę na milion kawałków. Kurczowo próbuję zasłonić swoje ciało, aby nie mógł zobaczyć zbyt wiele. Ironią losu jest to, że tydzień temu wstydziłabym się paradować przy nim w staniku, a teraz wstydzę się pieprzonych siniaków, które pokrywają całe moje ciało. Delikatnie przymykam oczy, kiedy dociera do mnie, że już i tak zobaczył to, co tak bardzo chciałam ukryć. Kiedy je otwieram, wypływa z nich rzeka łez, której nie mogę powstrzymać. Plecami opieram się o ścianę, a następnie osuwam na podłogę, nie mogąc utrzymać równowagi. Kolana przyciągam pod samą klatkę piersiową i układam na nich swoją twarz, aby ukryć się przed całym światem. Chwilę później ciepła dłoń spoczywa na moim ramieniu, a ja podnoszę wzrok na bruneta, którego mina jest zacięta jak nigdy. — Kto Ci to zrobił? — pyta z lekkim poddenerwowaniem, ale nie wywiera to na mnie większego wrażenia. Wirujące pytania w mojej głowie skupiają całą moją uwagę. Czy powinnam mu powiedzieć? Jakie przyniesie to konsekwencje?

— J- ja nie mogę. — odpowiadam po chwili zastanowienia, a kiedy zamierzam znowu zatopić twarz w dłoniach, on chwyta za mój podbródek tak delikatnie, jakby bał się, że jakikolwiek mocniejszy dotyk rozpieprzy mnie na miliony malutkich kawałeczków i unosi go ku górze.

— Kto Ci to zrobił? — pytanie kolejny raz opuszcza jego usta, a ja poddaję się. Już i tak jest za późno.

— Jack Marston. — wypowiadam te nazwisko w towarzystwie ogromnego bólu. Fizycznego i psychicznego. Taki właśnie ślad pozostawił po sobie ten człowiek. Ból, który przeszywa mnie każdego dnia i w każdy możliwy sposób. Ból, który nie daje zapomnieć o sobie na choćby jedną sekundę. Jak gdyby w każdej sekundzie mojego życia rozrywał moje serce i duszę, pozostawiając po nich tylko zgliszcza. Tak bardzo chciałam ochronić przyjaciół, że zapomniałam o życiu. Życie jest sprzecznością. Można je przeżyć na dwa sposoby i jeden z nich mówi, żeby żyć tak, jak gdyby wszystko było cudem, a drugi polega na życiu w sposób, w którym nic takim cudem nie jest. Dla mnie cudy przestały istnieć już dawno. Miałam zwyczajne szczęście. Szczęście, bo mógł mnie zabić tego samego dnia, ale tego nie zrobił. Miałam również przyjaciół, na których niczym sobie nie zasłużyłam. To szczęście opuściło mnie w momencie, w którym się poddałam i wypowiedziałam to przeklęte nazwisko.

Brunet jakby zamiera. Jego klatka piersiowa przestaje na dosłownie chwilę się unosić, a oczy stają się matowe. Po sekundzie pojawia się w nich ten błysk, który już widziałam. Ten, który odbiera oddech i przypomina błyskawice tańczące w środku burzy.

— Skurwysyn. — mówi przez zęby.

— Jordan... — mój zdławiony głos miesza się z jego przyspieszonym oddechem. Bicie jego serca usłyszałby nawet sam diabeł.

Wychodzi, zostawiając mnie samą ze sobą.

CZEŚĆ KOCHANI!
Po tym rozdziale nastąpi przerywnik, bo chciałabym poprawić całą resztę tak, by
jak najbardziej satysfakcjonowała was, a także mnie. See u soon❤️‍🔥

Just let me goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz