-20-

755 42 8
                                    

— Chyba sobie żartujesz! — zwracam się do bruneta, który kolejny raz w ciągu godziny przełącza mój ukochany serial.

— Nie. — odpowiada z głupkowatym uśmiechem, po czym wygodnie zatapia się w kanapie. Zupełnie jakby poczuł się spełniony. — Jak można oglądać te bzdury?

Przewracam oczami, próbując dostosować się do potrzeb mojego gościa, ale parsknięcie, które wydobywa się z jego ust popycha mnie do zrobienia czegoś niewyobrażalnie głupiego. Wykorzystując chwilę jego nieuwagi, rzucam się w jego stronę i wyszarpuję pilot z jego ręki. Zwycięski uśmiech znika z mojej twarzy, kiedy zauważam jego minę.

— Rozpoczęłaś właśnie wojnę, Davies. — mówi niezwykle spokojnym tonem jak na kogoś z takim wyrazem twarzy.

— Ja tylko walczę o swoje, bo... — zaczynam, ale nie jest mi dane dokończyć, bo brunet w mgnieniu oka rzuca się w moją stronę.

Automatycznie podnoszę się z miejsca i zaczynam nieudolnie biec w nieznanym mi kierunku. Po drodze zrzucam conajmniej kilkanaście przedmiotów na podłogę i jakieś dwa razy potykam się o własne nogi. Jedynie przez ramię obserwuję jaka odległość nas dzieli, a kiedy zmniejsza się ona do minimum, wbiegam do pierwszego lepszego pokoju i zatrzaskuję drzwi. Z przerywanym oddechem opieram się plecami o zimną powierzchnię drzwi i osuwam się na podłogę.

— Nie będziesz tu chyba siedzieć całą noc? — jego głos przerywany głośnym posapywaniem rozbrzmiewa z korytarza, wypełniając mnie nieznanym dotąd uczuciem.

— A właśnie, że będę. — odpowiadam dumna z siebie, bo doskonale wiem jak działam mu w tym momencie na nerwy.

Do moich uszu dociera jego ciche westchnienie, a następnie słyszę jak również opiera się o drzwi i opada na ziemię. Kąciki moich ust mimowolnie podskakują do góry, a ciało ogarnia przyjemny dreszcz. Rozglądam się po pomieszczeniu, które okazuje się być łazienką, a następnie podchodzę do lustra. Dokładnie oglądam każdy centymetr swojego odbicia, nie pomijając żadnego szczegółu. Pozornie nic się w nim nie zmieniło, ale prawie każdy organizm na tym posranym świecie stworzony jest z warstw. Wyblakłe siniaki na szyi wywołują drżenie moich rąk, tak jakbym widziała je pierwszy raz. Świat się załamuje, kiedy postanawiam podwinąć bluzę do góry. Dużo bardziej widoczne krwiaki spowijające moje żebra i kilka drobnych nacięć na bladej skórze powodują mdłości. Uśmiech opuszcza moją twarz, a oczy wypełniają łzy. Podnoszę wzrok ku górze, aby nie pozwolić im wypłynąć, ale nie udaje mi się to. Moje usta opuszcza zdławiony jęk, a oczy się zamykają. W tej samej chwili, zupełnie jakbym straciła kontrolę, uderzam z ogromną siłą w taflę lustra, które rozsypuje się w drobny mak. Słabość. Coś, co ogarnia moją duszę i umysł. Coś, co więzi mnie niczym pieprzona klatka. Jestem słaba. Nagle klamka opada w dół i gdyby nie to, że drzwi są zamknięte na zamek, z pewnością otworzyłoby się z niemałym hukiem.

— Kurwa. — mówię do siebie półszeptem, kiedy otwieram oczy i orientuję się jak bardzo to wszystko wymknęło się spod kontroli. Wzrokiem wodzę kolejno po zakrwawionej umywalce, kawałkach rozbitego szkła na podłodze i drzwiach, w które brunet uderza z piekielną siłą.

— Davies, otwieraj te jebane drzwi. — słyszę jak przez mgłę jego nerwowy ton, w którym można wyczuć odrobinę strachu.

Strach. Coś, co zwęża nasze horyzonty, zabiera chęci do życia i zamyka nas na świat. Tylko głupiec się nie boi. A co z osobami, które boją się aż nadto? Właśnie w tym rzecz. Tracą kontrolę. Strach zabiera im zdolność do życia, uśmiechu, rozmowy. Otworzenie się jest gorsze niż smierć. Samotność jest śmiercią.

— Davies, daj spokój. — zwraca się do mnie kolejny raz, co wyrywa mnie z transu. Powolnie zmierzam w kierunku drzwi, mając wrażenie jakby kafle, którymi wyłożona jest podłoga były pokryte milionami szpilek.

Rzecz jasna, wcale nie zamierzam ich otwierać. Kiedy znajduję się tuż przy nich, ponownie osuwam się na podłogę i chowam twarz w drżących dłoniach. Mój oddech jest niespokojny, a myśli kłębią się nie dając wytchnienia. Nie panuję nad spływającymi po moich policzkach łzami, ani nad szlochaniem.

— Hej, pamiętasz jak pierwszy raz się spotkaliśmy? — pyta chłopak, a ja marszczę brwi, jakby zadał niezwykle głupie pytanie. Próbuję się skupić, ale jest to najtrudniejsza na ten moment czynność. — Ja pamiętam. Mimo tego co sobie z pewnością pomyślałaś, byłem całkowicie trzeźwy. — przerywa, jakby nad czymś się zastanawiał — Nawet nie wiem co robiłem na tej imprezie. Miałem zjebany dzień, a przebywanie w towarzystwie Megan wcale go nie poprawiło. Miałem zamiar wyjść, ale wtedy pojawiłaś się ty. Z tym swoim zołzowatym wyrazem twarzy i kąśliwymi uwagami. Istny koszmar. — prycha śmiechem — Pomyślałem sobie, że jesteś tylko dziewczynką, która ma bogatych rodziców i życie jak z bajki. Byłaś dla mnie kolejną kapryśną panienką, którą w innych okolicznościach pewnie bym przeleciał. Po części tak jest, bo jesteś okrutnie kapryśna, ale mimo to... jesteś też silna i wyjątkowa.

Nie wiem kiedy mój oddech stał się równy i spokojny, a łzy przestały wypływać z oczu. Spoglądam na swoje dłonie, które dalej drżą, ale tym razem z nerwów. Nie jestem w stanie opisać jak szokujące są te słowa, szczególnie kiedy wypowiadane są przez tego człowieka. Wiele godzin spędziłam na myśleniu o tym, dlaczego tak naprawdę jego zdanie ma dla mnie tak ogromne znaczenie. Nie udało mi się tego rozgryźć, ale zdecydowanie ma to swoje plusy i minusy.

— Jesteś tam? — pyta z lekką obawą wyczuwalną w głosie.

— Nie. — odpowiadam, a na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Miło jest dla odmiany usłyszeć od niego coś poza obelgami.

— Zołza. — mówi wyraźnie lekko znudzony.

— Palant. — rzucam zadowolona i podnoszę się, otrzepując się przy tym z niewidzialnego kurzu.

Podchodzę do drzwi i całkowicie zapominając o tym co się wydarzyło i w jakim stanie jestem ja i moje lustro, otwieram je. Chłopak stoi przede mną zdezorientowany, jak gdyby zobaczył coś nienaturalnego. Ostrożnie wodzi wzrokiem od mojej ręki do moich oczu, a jego klatka piersiowa porusza się jakby od niechcenia. Spuszczam wzrok na swoją rękę, która ocieka kroplami ciemnej krwi, a następnie odszukuję na podłodze kawałki rozbitego szkła. Na sam koniec wracam spojrzeniem do piekielnie czarnych tęczówek, które są tak znajomo matowe.

— To nie... — zaczynam mówić, chcąc jakoś wytłumaczyć to co się wydarzyło, ale moje serce zatrzymuje się, kiedy kąciki jego ust wędrują ku górze tworząc ten kpiący, perfidny uśmieszek.

— Mówiłem, że zaraz to ty będziesz potrzebować apteczki, Davies.

Just let me goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz