Rozdział 11 - Ciii... Już dobrze

221 9 0
                                    

ILONA

Wczoraj wieczorem znów wzięłam tabletkę nasenną. Wiedziałam, że na pewno nie zasnę, a dodatkowo byłam już tak przemęczona, że nie potrafiłam się składnie wysłowić. Czułam, jak gdyby mój język był z drewna, a usta poruszały się w zwolnionym tempie. Poprzedniego dnia Marcin wyjątkowo uporczywie próbował się ze mną skontaktować. Do tego wciąż mocno przeżywałam to, do czego prawie doszło przedwczoraj pomiędzy mną a Karolem. Prawie się pocałowaliśmy...

Od tamtej pory nie odezwał się do mnie ani słowem, a ja strasznie to przeżywam. Było między nami już tak dobrze, ale ja to zniszczyłam mimo, że mogłam rozegrać to inaczej, na przykład obrócić całą tę sytuację w żart. Do tej pory nasze żarty i przekomarzanie się zbliżały nas do siebie, ale oczywiście przedwczoraj po tym nieszczęsnym meczu na to nie wpadłam...

Żałuję teraz tego, że zgodziłam się zostać u Karola dłużej, niż ustaliliśmy na początku. Gdyby nie to, dziś, po dwóch tygodniach mojego pobytu tutaj, wracałabym do Warszawy. Chociaż w sumie on na pewno każe mi się stąd wynosić. Być może jeszcze dziś...

Problemy więc spiętrzyły się do tego stopnia, że nie miałam sił sama sobie z nimi poradzić i dlatego poprzedniego dnia wieczorem wzięłam tabletkę na sen. Liczyłam się z tym, że dziś będę musiała to odchorować, ale nie myślałam, że będzie aż tak źle. Jest jeszcze gorzej niż kiedykolwiek. Czuję dudnienie i szum w głowie oraz pulsujący ból w skroniach i z tyłu głowy. Do tego wymiotowałam już dwa razy i niestety nadal jest mi niedobrze. Jakby tego było mało, mam też zawroty głowy. Postanawiam więc skorzystać z nieco łaskawszej pogody i się przewietrzyć.

Wychodzę powoli na dwór, przytrzymując się po drodze różnych przedmiotów. Na dworze jest ciepło, ale na szczęście nie ma upału ani rażącego słońca. Od zachodu nadciąga deszcz, może nawet burza. Postanawiam wyjść do sadu tak, żeby nie natknąć się na tarasie albo na podwórku na Karola. Idę za dom, a sił dodaje mi delikatny i rześki wiaterek.

Kiedy przechodzę obok krzaku jaśminu, którego zapach uwielbiam, czuję zawroty głowy tak mocne, że aż zginam się w pół, opierając ręce o kolana. To przez ten intensywny zapach, który w moim obecnym stanie niestety nie działa na mnie zbyt dobrze i tylko drażni zmysły.

Po chwili czuję zimny nos na swoich dłoniach, a gdy otwieram oczy, widzę Reksa, który patrzy na mnie i merda wesoło ogonem.

– Hej, piesku. – Gdy się odzywam, słyszę, jak słaby mam głos. Odchrząkuję i staram się brzmieć normalnie. – Chcesz iść ze mną na spacer?

Na słowo „spacer" Rex zaczął jeszcze mocniej merdać ogonem. Uśmiecham się więc blado i powoli ruszam do tylnej furtki.

KAROL

Robiłem sobie właśnie kawę w kuchni, kiedy zobaczyłem, jak Ilona wychodzi z domu i bardzo powoli idzie w stronę sadu za domem. Widzę, że coś jej jest. Porusza się niespiesznie lekko zgarbiona i co chwila łapie się za skronie tak, jakby bolała ją głowa. Wcześniej słyszałem, jak wymiotowała co najmniej dwa razy, więc postanowiłem mieć na nią oko.

Powinienem ją zapytać wprost, co jej jest i czy czegoś jej nie trzeba, ale nie mogę się przemóc. Nie mam ochoty z nią rozmawiać, bo wciąż jestem na nią zły. Wolę za to po prostu przyglądać się z boku, czy nic złego się nie dzieje. Prawie zmieniam zdanie, kiedy widzę, jak Ilona zatrzymuje się nagle i pochyla, ale po chwili na szczęście rusza dalej z Reksem, więc jestem spokojniejszy i wracam do swoich zajęć.

***

Spoglądam na zegarek i znów czuję kolejny przypływ złości i niepokoju. Mija już prawie godzina, odkąd Ilona wyszła do sadu i nadal nie wróciła.

Uratuj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz