ROZDZIAŁ I

234 22 10
                                    

Berlin 05.01.1944

-*-*-*-

-Jeager! -blondwłosy mężczyzna krzyknął znad stosu dokumentów.

-Tak jest, generale! -zasalutował, pojawiając się błyskawicznie w drzwiach gabinetu.

-Chodź tutaj -przywołał młodzieńca gestem dłoni.

-Słucham? -zapytał gdy czarne oficerki, zatrzymały się tuż przed drogim, lakierowanym, dębowym biurkiem, a ciemnozielona czapka zniknęła z głowy, zmieniając lokalizację w śniadą dłoń, sztywno ułożoną wzdłuż boku.

-Będziesz miał zadanie, rzekłbym wręcz że niezwykle trudną misję -szare tęczówki, zlustrowały od góry do dołu plutonowego.

-Czy jest ono powiązane, z przybyciem delegacji z Tokio? -szmaragdowe oczy, spojrzały z ciekawością w te u przełożonego.

-Bystry jesteś, takiego mi potrzeba -potarł palcem wskazującym i kciukiem skronie, przy tym zaśmiał się lekko -słyszałeś pewnie o kapitanie Ackermann'ie.

-O tak, to człowiek wielkiej siły i charyzmy, oddany cesarstwu, równie mocno, jak Pan naszej tysiącletniej rzeszy! -nie potrafił ukryć ekscytacji.

-Nie pochlebiaj mi -rzekł, choć sam zdawał sobie sprawę z tego, jak łasy jest na komplementy -tak, to człowiek również bardzo skomplikowany, ale do rzeczy... Nie to że mu nie ufam, ale czasy nastały ciężkie, a i sama Japonia, ma teraz problemy, chcę więc abyś przez jego pobyt nie odstępował go na krok... Masz być cieniem Rivaille'a, rozumiesz Jeager? Cieniem! -praktycznie wykrzyczał ostatnie słowa.

Serce młodego żołnierza, zabiło dwa razy mocniej, tym razem ze stresu, bo któż nie słyszał o diable z Hokkaido? Ackermann to prawda dorobił się sławy, swoim brakiem człowieczeństwa, zwyrodnialstwem można by rzec, jednak któż by na to patrzył? Gdy ten zdawałoby się bezuczuciowy Japończyk, narażał wielokrotnie życie dla państwa i nie raz przyniósł mu chwałę.

Jego myślowy monolog, przerwała jednak, jedna obawa, która wdarła się w młody umysł, niczym strzała przebijająca na wylot tarczę.

-Ale, ja nie znam japońskiego! -spuścił głowę speszony -Jak się z nim porozumiem?

-O to niech Cię głowa nie boli, jego ojciec pochodzi ze szlachetnego austriackiego rodu, więc biegle się porozumiewa naszym, wspaniałym językiem.

-Dziękuję, za informacje Panie generale -uśmiechnął się z ulgą i uniósł głowę.

-Nie dziękuj -rzekł tamten -ta misja, może być Twoim zbawieniem, jak i największym przekleństwem -sięgnął masywną dłonią w kierunku szuflady, z której po chwili wyjął szarą teczkę, zawiązaną białą wstążką -posłuchaj mnie Jeager -pogroził mu palcem -jeśli ktoś, oprócz nas dwóch dowie się o tym co jest w środku, osobiście Cię rozstrzelam, rozumiemy się?

-T-tak jest -odparł z powagą i drżącą dłonią przyjął karton, na którym widniał drukowany na maszynie napis: JEAGER 12.01.1944.

-Masz u mnie duży kredyt zaufania... Nie, niszcz tego młodzieńczą naiwnością.

-*-*-*-

Berlin, miasto pełne wspaniałych zabytków, niezliczonych bogactw, monumentalnych budowli, gdzie klasycyzm, mieszał się z barokiem, a ten zaś kontrastował z industrializmem i modernizmem. Berlin również był miastem, pełnym okrucieństwa, sam szatyn pamiętał, kiedy przyjechał tu po raz pierwszy, nie mając nawet siedmiu lat, a zakurzone popiołem budynki fabryk, smród smoły i umorusani nią ludzie, przerażały jego dziecięcy w tedy umysł.

Chuchnął w dłonie próbując je nieco ogrzać, przeklinając się w duchu, za to że kolejny raz zapomniał rękawic, poprawił skórzaną aktówkę na ramieniu i podążał dalej, ukrywając zziębnięte ręce w kieszeniach. Oficerki, pozostawiały równe ślady na białym puchu, co jakiś czas nadeptując na poprzednie odciski, nieznanych mu pewnie osób. Z ust uniósł się wielki obłok pary, gdy mijał ostatnią już dzielnicę, a umysł na samą myśl o ciasnej, choć ciepłej i starej stancji, jakby zdawał się rozleniwiać.

Nie! Nie mógł się rozleniwić, czekała go cała noc pracy i analiza, powierzonych mu tajnych dokumentów.

Przekręcił klucz w drzwiach i wszedł do środka, zamykając za sobą stare, sosnowe drzwi. Zdjął torbę, płaszcz, czapkę wraz z szalem, po czym skierował się do maleńkiej, czystej kuchni, w której z trudem pozbył się wysokich butów, odnosząc je zaraz do korytarza, by ni zabrudzić i tak już podniszczonej posadzki.

Nastawił wodę na herbatę, następnie sięgnął do szafki wyciągając z niej pudełko z czarnymi, niegdyś aromatycznymi, teraz cuchnącymi rybą listkami, oraz porcelanową filiżankę, z nieco ukruszonym uchem. Zasiadł na taborecie i sięgnął po poranną gazetę, której jak to zawsze miało miejsce nie miał czasu przeczytać przy porannej kawie, która coraz częściej przypominała czarną, kwaśną wydzielinę.

Tak, jak mówił generał Goetze, trudne czasy nastały. Sowieci rośli w siłę po porażce wojsk rzeszy pod Stalingradem, Włosi i Węgrzy się odwrócili, Polacy z Litwinami, nie dają za wygraną, Anglicy z Francuzami, podparci amerykanami, odbijali się od dna, a oni pozostawali sami, widząc jak śmierć coraz bardziej zagląda im w oczy, popadali w marazm.

Matka mówiła mu od początku wojny, żeby się ożenił, że to nie honor, umrzeć w boju, nie pozostawiając po sobie potomka. Jednak dwudziestodwulatek, nie jedną bitwę miał już za sobą, napatrzył się na zabójstwa, więc ostatnie czego było mu trzeba, to patrzenie na niechybną śmierć, osoby, która niosłaby na serdecznym palcu lewej dłoni, tę samą obrączkę co on.

-Głupstwo -mruknął do siebie, gdy czajnik zaczął gwizdać, dając przy tym znak iż woda miała odpowiednią temperaturę by przygotować tę lurę, czy jak to niektórzy określają herbatę.

Z kubka uniosła się intensywna para, kiedy sięgnął w końcu do teczki i ostrożnie, choć z niepochamowaną ciekawością odwiązał kokardkę, by zaraz dobrać się do dokumentów. Pierwszy z nich przedstawiał harmonogram Pana Ackermann'a, drugi opis obowiązków plutonowego, trzeci za razem najbardziej interesujący tyczył się samej persony kapitana. Na jednej kartce, zawarte były krótkie, rzeczowe informacje, wraz z czarno-białym zdjęciem.

Chwycił w dłoń miniaturową fotografię, zapewne zrobioną dla jakiś dokumentów i przyglądał się jej z zainteresowaniem, bowiem postać tego żołnierza, była w istocie fascynująca. Ciemnowłosy mundurowy, o silnych rysach twarzy, z blizną wzdłuż kości policzkowej, wpatrywał się w obiektyw pustym wzrokiem, zastanawiał się jaki mogą mieć kolor? Ach, pół Japończyk, z pewnością są piwne.

-O czym ja myślę? -skarcił się w myślach, przecierając twarz dłońmi, wziął tym razem dokument z danymi, po czym zaczął go uważnie studiować.

-Kapitan Cesarstwa Japońskiego, Rivaille Ackermann, pseudonim „Levi", urodzony w Osace, dnia dwudziestego piątego grudnia tysiąc dziewięćset dwunastego roku -czytał szeptem -ma więc trzydzieści dwa lata, a wygląda imponująco młodo, Jeager opamiętaj się -uszczypnął się w policzek -ojciec Heinrich Ackermann, matka Kuchel Ackermann, z domu Shin, siostra kapral Mikasa Ackermann... Ma rodzeństwo, ciekawe czy jego siostra jest tak dzielnym wojskowym, jak on? 

-*-*-*-

Dziękuję Wam za odzew, pod ostatnim ogłoszeniem, więc... Jak powiedziałam, tak zrobiłam, mamy pierwszy rozdział, zostawcie coś po sobie w ramach zachęty do pisania, do następnego :3

L_Y

1944 [BXB]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz