ROZDZIAŁ II

183 20 8
                                    

Tokio 06.01.1944

-*-*-*-

-Wejść! -czarnowłosy mężczyzna warknął nie odrywając wzroku, od rozkazu, który prawdę mówiąc nie był mu na rękę.

-Witaj bracie -do pomieszczenia weszła azjatycka piękność, o skórze tak jasnej, jak płatki kwiatu wiśni, zaś oczach czarnych jak otchłań czeluści piekieł. Kobieta odziana w mundur armii Japońskiej, dostojnym krokiem podeszła do biurka, wyższego stopniem żołnierza, przy tym zdjęła zieloną czapkę z głowy.

-Witaj siostro, przepraszam za nagły wybuch złości -wskazał dłonią na fotel po drugiej stronie biurka -napijesz się herbaty?

-Poproszę, straszny ziąb na dworze.

-A Ty z pewnością zapomniałaś szala i rękawiczek -odłożył dokumenty -ShanZi! -przywołał zirytowany opieszałą służącą, która wciągu kilku sekund pojawiła się w drzwiach. Co jak co, ale Rivaille do cierpliwych nie należał.

-Tak, Panie Ackermann -skłoniła się wpół.

-Coś Ty do cholery taka powolna? Nie widzisz że Pani kapral jest zziębnięta, przynieś herbatę jaśminową i koc, masz pięć minut.

-Ale parzenie herbaty zajmuje znacznie dłużej i... -nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwał jej huk, uderzającej pięści o mahoniowy blat biurka.

-Czy Ty kurwa siebie słyszysz?! Wiesz do kogo mówisz?! Masz pięć pierdolonych minut, jak się nie wyrobisz, to Cię wychłostam, albo oddam do oddziału kobiet komfortu, chińska szmato!

-Proszę mi wybaczyć, Panie Ackermann! -padła na kolana i pokłoniła się dotykając czołem podłogi.

-Zejdź mi z oczu -syknął, a ta wpół pochylona opuściła idąc chybotliwie tyłem pomieszczenie -co za niesubordynowana służba, nie wiem dlaczego matka ją przysłała.

-Z pewnością dlatego, że sama chciała się jej pozbyć -założyła nogę na nogę -chyba zeszczuplałeś, wyglądasz blado, przepracowujesz się Levi.

-Nic mi nie jest, nie martw się -rzekł obojętnie -co Cię tu sprowadza? -oparł łokcie o blat biurka i splótł palce dłoni.

-Nie jestem mile widziana? -uniosła kącik ust, ku górze, znała odpowiedź i to bardzo dobrze, kapitan był potężnym gburem, ale ona była jego oczkiem w głowie, nawet razu nie podniósł na nią głosu, nie mówiąc o uderzeniu, jak to w zwyczaju miało starsze rodzeństwo w japońskiej rodzinie.

-Skąd ten pomysł? Jestem tylko trochę zmęczony, może masz rację... Przydałby się jakiś urlop.

-Tak mi mów pracusiu -uśmiechnęła się ponownie, a w pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi.

Kiedy ShanZi, dostarczyła czajnik z naparem, oraz dwie minimalistyczne filiżanki herbaty, wręczyła czarnowłosej puchaty, szary koc, poprawiła swoje podniszczone kimono, przepraszając jeszcze raz za swoje zachowanie i opuściła gabinet, ocierając łzy nie smutku, a szczęścia, w końcu Pan Ackermann, tylko na nią nakrzyczał, a w sumie mógł zabić.

-Wiesz że dobrze traktowana służba, to wierna służba? -nalała napój do czarek.

-Człowiek dostaje tyle szacunku, na ile zasługuje -sięgnął po białe naczynie -poza tym zdyscyplinowana i zastraszona służba, to najwierniejsza służba.

-Ty ciągle trzymasz, tak filiżankę, jakbyś się obawiał że ktoś wsypie Ci w nią truciznę... Ale żebyś się mnie obawiał.

-Mówią że starych drzew się nie przesadza -upił łyk wysokiej jakości aromatycznego naparu -do meritum siostro.

-Jak zawsze rzeczowy -podmuchała napój by nieco go ochłodzić -wiem, że za niecały tydzień będziesz już w Berlinie i wiem, że wtykam nos w nie swoje sprawy, ale boję się o Ciebie.

-Nigdy nie byłem zwolennikiem nadmiernej troski i interesowania się cudzym życiem, ale mów co Ci chodzi po głowie, do tej pory nie zawiodłem się na Twoich przeczuciach.

-Wiesz, w jakim położeniu jest teraz Rzesza, nie ukrywajmy tragicznym, jak i my. Pilnują każdego przyjezdnego, prześwietlają jego przeszłość, są podejrzliwi, odkąd Włoskie ścierwa zerwały pakt...

-Cóż niczym się nie różnimy, sugerujesz mi coś, o czym doskonale wiem.

-Będziesz miał szpiega, za swoimi plecami -stwierdziła cicho i upiła łyk herbaty.

-Będę miał szpiega.

-*-*-*-

Zmrok późnym popołudniem, spowijał panoramę Tokio, które nie było tak spokojne, jak jeszcze dwa lata temu. Ach, w tym mieście nigdy nie było spokojnie! Zmienił się tylko wyraz domniemanego spokoju. Niegdyś metropolia tętniła życiem, pełnym zachwycających gejsz, szykownych Panów w garniturach, zagranicznych biznesmenów, sprzedawców tanich, a za razem jakich smacznych dań, tragarzy, czy też wieśniaków, którzy wracali z pól. Teraz ludzi było pełno, ciemnozielone masy żołnierzy, z zakrwawionymi karabinami, niosący dumnie flagę czerwonego Słońca, maszerowało równo ulicami, między nimi, przeciskały się warczące wojskowe samochody, pod domami leżeli biedacy prosząc o jałmużnę, a obok nich strojne i wulgarne kurtyzany, jazgotliwie zachęcające przechodniów, by skorzystali z ich marnych usług.

-W końcu trzeba coś do gara włożyć -pomyślał, sięgając do kieszeni -nie każda kobieta, ma takie szczęście jak Mikasa, by być żołnierzem, lub wysoko postawioną damą -wyjął z metalowej papierośnicy papierosa i odpalił go srebrną zapalniczką.

Spomiędzy spierzchniętych, wąskich warg wydobył się biały obłok dymu, pomieszany z ciepłym oddechem, wydobywającym się zza otwartego w połowie okna. Mężczyzna zagłębił się w myślach, z dozą nostalgii popalając czerwone Marlboro, powinien gardzić tego typu używkami, w końcu powstały one w pełnej imperializmu Ameryce, jednak pokusa była większa, a jakość o niebo lepsza od przykładowych Angkor, pochodzących z Kambodży.

Pyknął papierosa i odetchnął ciężko, nie widział mu się wyjazd, do Niemiec, choć gdyby wojny nie było, z pewnością zamieszkałby tam na stałe, gdyż nienawidził fałszywości Japończyków, skrytej pod maską uprzejmego uśmiechu, jednak teraz, gdy tamto państwo popada w ruinę, a ich przywódca, wpada na coraz bardziej szalone i samobójcze plany. Samobójcze? Czy on sam nie należał do kamikaze, którzy nie bali się śmierci, czy on sam nie rzucił się na głęboką wodę w pierwszych dniach tej bezsensownej wojny? Prawda jest taka, że przyniosło mu to sławę i potępienie, bo pośród bohaterstwa, większość świata widziała w nim zbrodniarza, a przecież tylko służył swojemu krajowi, czy coś w tym złego?

Mao dogadał się w końcu z Chiang'iem, po ich stronie stawały jeszcze wojska radzieckie, z drugiej strony grzmiało rozwścieczone USA, nie wspominając o odsieczy aliantów, w Azji południowo-wschodniej. Ackermann czuł pod skórą, niechybną kapitulację, a z nią swoją śmierć, bo przecież każdy musi odkupić swoje winy.

-Żeby chociaż łeb mi ścieli, bym umarł z honorem, w końcu nie dam się powiesić chińskiej wszy -rozmyślał, przy tym wygasił peta i wyrzucił na brudną ulicę -syf -zamknął okno -syf i choroba, a nie proch i karabiny, rozpierdolą to państwo.

-*-*-*-

Pojawił się i Pan Ackermann, jeśli jesteście ciekawi kolejnych rozdziałów, to zmotywujcie mnie bo studia mnie wykończą.

Misie kochane, staram się w opowiadaniu trzymać się ram historycznych, jednak część wydarzeń jest fikcyjna, dla ubarwienia historii.

Papa,

L_Y

1944 [BXB]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz