ROZDZIAŁ IX [1/2]

140 22 11
                                    

Berlin 16.01.1944

-*-*-*-

Zapowiadał się kolejny, szary, jak cały Berlin, dzień. Kapitan Rivaille Ackermann, po spożytym śniadaniu zajął miejsce na parapecie w swoim apartamencie i otworzył okno na oścież. Odetchnął głęboko nasłuchując dźwięków strzelaniny w oddali, a przy tym gwaru ulicznego, który mimo podbramkowej sytuacji był wszechobecny. Postawił obok siebie popielnicę, a następnie sięgnął dłonią do kieszeni mundurowych spodni i wyjął z niej opakowanie papierosów i zapalniczkę. Odpalił używkę przysłaniając ją dłonią, przy tym automatycznie zaciągając się nią. Kolejna konferencja, lub jak twierdził Levi, kolejne bezsensowne pierdolenie miało się rozpocząć o godzinie dziesiątej, miał więc mniej, więcej dwadzieścia minut spokoju.

Klatka piersiowa unosiła się wolno i miarowo dostarczając mężczyźnie trucicielskiego dymu do organizmu, a kobaltowe tęczówki leniwie sunęły po zabłoconych chodnikach i nijakich masach ludzi idących w wyznaczonym celu. Czarnowłosy miał wrażenie że jego obecność w Niemczech nie miała żadnego celu, był jak konsultant który potwierdzał, bądź zaprzeczał innym oficjelom. Uważnie rejestrował każde słowo, każdy gest który mógł odsłonić prawdziwe intencje rozmówców i niestety... Mowa ciała zawsze zaprzeczała padającym sloganom z ust oficjeli. Ludzie się bali przegranej, przecież na początku wojny byli przekonani iż zwycięstwo mają w kieszeni, a teraz oba państwa brnęły ślepo w swoje przekonania, które można było równie dobrze porównać do wykopania samemu sobie grobu.

-Na dwa fronty jeszcze nikt nie wygrał -parsknął bezdźwięcznie kręcąc głową.

Wygasił peta w popielniczce i zamknął okno. Przesunął dłonią po twarzy i westchnął cierpiętniczo na wspomnienie o wczorajszym zachowaniu młodszego. Czy Eren był naprawdę tak tępy? Czy była to forma zgrywania głupca? Z pewnością wiedział jakie konsekwencje wyciągnęłyby władze, gdyby kapitan doniósł jak chłopiec się zachowuje, więc dlaczego tak pajacował? Ackermann domyślił się już praktycznie pierwszego dnia, że nie jest dla zielonookiego tylko autorytetem jak twierdził.

W głowie pokrytej smolistymi kosmykami pojawiła się wizja szatyna w pasiastej piżamie, z różowym trójkątem na piersi. Pomimo że jego dłonie w tym momencie były puste, miał wrażenie jakby ktoś wsunął w nie ciężki metal, przypominający wagą niewielki pistolet. Oznaczało to jedno, przez niego chłopiec dostałby tak okrutny wyrok, a on sam miałby jego krew na swoich dłoniach. Przeniósł wzrok z dłoni na młodzieńca stojącego przed jakimś barakiem unoszącego ręce w geście poddania, mimo to ciągle uśmiechniętego. Spomiędzy karmazynowych warg wyrwało się krótkie stwierdzenie.

-Nic się nie stało kapitanie -pomimo ulewy, dumnie uniósł głowę i spojrzał mu w oczy.

Nie zorientował się kiedy uniósł rękę do góry, kiedy drżący palec zsunął się na spust, a następnie za niego pociągnął, zamykając przy tym powieki. Gdy otworzył oczy zobaczył ciało śniadoskórego, leżące w błocie obmywane przez deszcz. Pomiędzy oczyma pojawiła się średniej wielkości kropka z której wypłynęła stróżka krwi.

Potrząsnął głową, odganiając przerażającą wizję i przeniósł się powolnym krokiem na kanapę, sięgnął do stolika kawowego z którego zabrał szarą teczkę, po czym wyjął z niej pisany wczorajszego dnia na maszynie arkusz. Było to dzisiejsze przemówienie Ackermann'a, nienawidził przemawiać i z pewnością nikt nie będzie go słuchał. Każdy przychodzi na konferencję by odklepać nadaną mu robotę, oraz nażreć się słodyczy. Sam Rivaille był zmuszony do mówienia, miał z początku ochotę przerwać zmowę jednomyślności i wyrazić swoją obawę ale zdecydował się nie wyrywać przed szereg, będzie tak, jak wszyscy wychwalał Rzeszę i Cesarstwo.

1944 [BXB]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz