ROZDZIAŁ IX [2/2]

130 21 13
                                    

Berlin 16.01.1944

-*-*-*-

Na korytarzu panowało wszechobecne zamieszanie, liczba ofiar zamachu stale się powiększała, a z nią coraz mniej miejsca w klinice wojskowej, w pewnym momencie personel zamknął budynek, odsyłając poszkodowanych do innych placówek. Pomimo że wszędzie gościł chaos, głowę kapitana otaczała cisza. Zawsze w drastycznych sytuacjach potrafił odciąć się od rzeczywistości. Niby lekarze zapewniali że rana nie jest poważna, to zabieg trwał już drugą godzinę. Mężczyzna podniósł się z krzesła i podszedł do okna, otworzył je, tym samym ściągając uwagę siedzącego obok plutonowego. Wsunął dłoń do kieszeni spodni i wyjął z niej ubrudzony krwią siostry kartonik Marlboro i zapalniczkę. Wsunął używkę pomiędzy suche wargi, by zaraz układać ponownie myśli w rytm dostarczanego do płuc dymu.

Dlaczego nie powstrzymał siostry przed przyjazdem z nim? No tak, przecież nie był tego świadomy. Dlaczego więc nie zdołał jej uchronić przed strzałem? Ach, przecież był w innej części pomieszczenia i sam walczył o życie. Dlaczego zawiódł swoją małą księżniczkę? Nie znał odpowiedzi, choć nasunęło mu się kolejne pytanie: dlaczego postanowiła uchronić kogoś całkiem obcego od niej?

-Jeager -mruknął i strzepnął papierosa, opierając się biodrem o parapet.

-Słucham kapitanie? -poderwał się, by zaraz znaleźć się przy starszym.

-Możesz powtórzyć w jaki sposób została postrzelona? -wbił zimny wzrok kobaltowych tęczówek, wprost w te koloru szmaragdu, przy tym zaciągając się mocno papierosem.

-Uch, n-no więc... Wie Pan, wszystko działo się niezwykle szybko, sam nie zdążyłem zarejestrować k-kiedy zabrakło mi naboi i-i -umilkł na moment przebierając palcami -nie mam pojęcia jak to się stało, usłyszałem tylko huk a-a potem padłem na podłogę pod czyimś ciężarem -mamrotał, spuszczając wzrok w dół, nie chciał by czarnowłosy zobaczył zbierające się w kącikach oczu łzy -t-to była Pani kapral, w-widziałem jak z jej dłoni wypadła b-broń, później dostrzegłem powiększającą się plamę k-krwi. Zaciągnąłem ją w-w bardziej bezpieczne miejsce, p-przy tym zabrałem broń j-jakiemuś trupowi i strzelałem, przy tym s-starałem się b-by P-pana siostra -zamilkł, po chwili z ust wyrwał się cichy szloch, przypominający bardziej skomlenie szczeniaka -resztę P-pan w-wie... T-tak bardzo p-przepraszam i...

-Dość -syknął kapitan, następnie wyrzucił na wpół wypalonego papierosa za okno, które po chwili zamknął -to była jej świadoma decyzja. Weź się w garść -stwierdził dosadnie i z kieszeni koszuli wyjął chusteczkę -idź do kibla, wróć jak przestaniesz robić z siebie pośmiewisko -wcisnął szatynowi materiał w dłoń i chwilę później zajął poprzednie miejsce.

Gdy zielonooki zniknął z pola widzenia, Ackermann spuścił głowę i zacisnął usta w wąską linię. Przetarł twarz dłońmi ponownie oddając się przemyśleniom, oraz cichej modlitwie, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć.

W tym czasie zapłakany plutonowy zajął jedną z kabin w toalecie i starał się uspokoić. Obwiniał się za to co spotkało Panią kapral. Gdyby był tylko ostrożniejszy, szybszy i opanowany, nie doszłoby do takiej tragedii. Tragedii? Skarcił się w myślach za ten sposób przedstawienia rzeczywistości, przecież Mikasa przeżyje operacje, prawda? W końcu to Ackermann'ka sam diabeł by jej nie uradził. Wytarł twarz w materiał i nieświadomie zaciągnął się jego zapachem.

Rivaille lubił wyraziste, drażniące przyjemnie nozdrza perfumy, które podkreślały jego męskość. Cała postawa kapitana była godna podziwu. Nawet w tak stresującej sytuacji, nie uronił choćby łzy, nie okazał swojej słabości, choć z pewnością w środku drżał o zdrowie siostry. Szatyn był pewien że Azjata nosi na sobie potężne brzemię, które inni uznają za sławę.

1944 [BXB]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz