Rose zaciągnęła się papierosem. Miała w tym momencie trzy problemy, z którymi usilnie pragnęła się zmierzyć: pierwszy dotyczył jej dziadka - jego postawy i hardego nastawienie do wojny, w którą ją wciąga i zmusza do udziału w walkach, tak krwawych, jak ta dzisiaj. Drugi natomiast dotyczył jej osoby (trzeci, też ale to za chwilę), chciała, aby nazywano ją Prometeuszem, który po tej walce da światło zakonowi, och pragnęła odegnać ich atak, ale nie była pewna w jaki sposób to za chwile uczyni, jednakże trzeci kłopot polegał na tym, że pragnęła kogoś przelecieć, oczywiście Harry'ego, widziała już jak kładzie się z nim w łóżku naga i zapomina o całym świecie skupiając się tylko i wyłącznie na nim i jego nagim ciele.Wypuściła dym z ust.
- O czym tak myślisz? - zapytał się nagle miękko Mattheo.
- O tym, czy Persefona zabierze mnie dzisiejszej nocy w swoje ramiona.
- Och - zamilkł na chwilę - Śmierciożerców jest razem, hmm... nich pomyślę, chyba dwudziestu, a jak widać z zakonu nikogo nie ma, prócz początkujących aurorów, którzy dopiero zaczęli pracę.
- Jak to z zakonu nikogo nie ma? Albus powiedział, że zakon sobie nie radzi.
Wzruszył ramionami.
- Chyba cię okłamał.
- Nie chyba, tylko na pewno - odparła. - Muszę im pomóc.
Obydwoje stali skryci w oddali, księżyc zwisał nisko i świecił mocno, a jego niesforny kształt przypominał rogalika, bądź po porostu dziwny skrawek bieli odziany w czerni. Ciężko jej jednak było ruszyć się z miejsca czując się bezpiecznie stojąc wysoko. Widziała wioskę w dolinie, oparła się o jedną z wielu sosen, a ustnik już spalonego papierosa wyrzuciła w śnieg.
Wioseczka była mała, posiadała parę domów jednorodzinnych obitych starym drewnem lub pomalowanym na żółto kolorze odchodzącego tynku z tanimi okiennicami oraz doniczkami stojącymi na parapecie bez kwiatów. Walące się dachy były przysłonięte topniejącym śniegiem. Obydwoje czuli zapach stęchlizny oraz smród palących się ciał.
- Idę - powiedziała dziwnie leniwym tonem.
Przeteleportowała się w dolinę. Chłodny wiatr dostarczył jej gęsiej skórki na ciele. Swoje palce mocniej zacisnęła na różdżce. Krzyki i jęki rozniosły się po maleńkim miasteczku. Nagle stanął przed nią mężczyzna ubrany w czarną szatę, jego twarz była zakryta srebrną maską.
- Avada Kedavra! - ryknęła celując w śmierciożercę.
Jej oczy nagle zaszły dziwną mgłą. Poczuła się jak w transie, niekończącym się amoku zabijania. Mordowała zażarcie każdego czarnoksiężnika, który stanął na jej drodze. Ciężko jej było spamiętać cokolwiek z tego, wybudziła się wreszcie, kiedy młody auror krzyknął, że zażegnali niebezpieczeństwa.
Zdziwiona z bólem głowy zauważyła, że pozostali tylko aurorzy przyglądający się jej z dziwnym podziwem.
- Posprzątacie tutaj. - powiedziała do nich oddalając się daleko skąd przybyła.
Na miękkich nogach skierowała się lasem. Zmęczona i zdziwiona oparła się o drzewo. Była daleko od nich, w oczach czuła łzy. Nagle usłyszała szelest za sobą, odwróciła się. Przed nią stał barczysty mężczyzna z szopą matowych, szarych włosów. Uśmiechnął się krzywo. Przerażona próbowała się ruszyć, ale mężczyzna podbiegł do niej i mocno złapał swoimi brudnymi dłońmi jej chudego ciałko. Jego długie, żółte paznokcie wbiły się głęboko w jej skórę, aż do krwi dziurawiąc materiał koszuli.
CZYTASZ
Królowa Gryfonów • Córka Severus'a Snape'a
FanficRose Snape przytłoczona egzystencją nudnego, młodzieńczego życia rozpoczyna eskapadę z odwagą i namiętnością. Skłonna do przekroczenia granic ludzkiej natury zaczyna eksperymentować z pięknem, ze sztuką oraz alkoholem. Stojąca pomiędzy dobrem, a złe...