Rozdział 36

413 45 12
                                    




Rose

Niespodziewany lęk niepokoju wpłynął na moją duszę. Wydawało mi się, że znowu jestem pogrążona w chorobie. Jechałam z bólem głowy na pięknym koniu z czarną, gęstą sierścią, woń kwiatów przyprawiała mnie o dreszcze i mdłości. Mocny, ciepły wiatr strugał w policzki, czerwone niczym zachód słońca. Jechaliśmy szybko z Godrykiem trzymając się grzbietów naszych zwierząt, mężczyzna prowadził przez wzgórza wysokie i niskie, blade i piękne, nad naszymi głowami chmury z wolna zasłaniały błękitne niebo, łąki żółte, pola wypełnione makami czerwonymi niczym krew.

Po niedługiej drodze wjechaliśmy do wioseczki, ozdobionej drewnem zrobionej z rąk artysty, rzeźbienia niczym z baśni, rzucały mi się w oczy. W oddali, wysoko osadzone zamczysko, ozdobiło panoramę. Zrobione ono było z grubego kamienia w kolorze kości słoniowej, wyblakłej od światła słonecznego.

Jechaliśmy jak mniemam do niego kamienną drogą. Ludzie, bądź stworzenia jak mogę sobie nazwać kłaniali nam się nisko, zerkając z uwielbieniem na nasze postacie. Byli oni piękni, z jasną cerą i oczyma dużymi niczym monety, emanował od nich blask uwielbienia i skromności. Ich uszy były szpiczaste, a palce u rąk długi i chude. Ubrani w eleganckie stroje z lnu złotego wchodzili do kawiarenek pijając alkohol niczym wodę sodową. Szczere uśmiechy zdobiły ich bladą twarz bez rumieńców i zmarszczek. Wyrafinowani z elegancją i manią tajemniczości przyprawiali mnie o większe zawroty głowy. 

Galopując podjechaliśmy krętą drogą pod mosiężne, drewniane drzwi zamku. Zatrzymaliśmy się, a Godryk ze sprytem i widocznym podnieceniem zeskoczył z konia i czym prędzej pognał do drzwi wejściowych. Zeskoczyłam z klaczy klepiąc ją po szyi. Niespokojny uchyli drzwi i prześlizgnął się przez nie. Korony wysokich drzewa przysłoniły niebo, robiąc nad naszymi głowami baldachim. Podbiegłam za nim, nie chcąc stracić go z oczu.

Mrok panował w przedsionku, długi szkarłatny dywan prowadził przez długi hol z małymi okienkami, szłam za jego cieniem przez ciasnotę.

- Chodź prędko - powiedział, a jego głos wydawał się oddalony.

Spiralne schody z kamienia schowane w ciemnym zagłębiu ściany prowadziły mnie do jego osoby. Z ciężkością pokonałam je i weszłam do przestronnego niczym salon gabinetu. Woń bzu ociepliła gabinet, kiedy zasłonięte okna firanką nie wpuszczały światła, prócz nikłych promieni. Wyostrzyłam wzrok, aby lepiej przyjrzeć się pomieszczeniu. Mahoniowe biurko stało na środku, ład i harmonia panowały we wnętrzu, kiedy alfabetycznie poustawiane książki od góry do dołu stały na regale ozdabiającym jedną ze ścian. Kominek lekko się tlił, drewienka wrzucone do środka zaczynały palić się wydobywając migoczące światło. Jedna ściana przedstawiała gobelin rodu Gryffindoru.

Podeszłam do regału i zafascynowaniem sunęłam chudą rączką po grzbietach książek.

- Moja duma zbiorów - rzekł wypinając do przodu pierś - Niektóre są oprawione w ludzką skórę.

Odsunęłam się czując obrzydzenie i niechęć.

Z westchnieniem odwróciłam się na pięcie i z bystrością podążyłam wzorkiem po wszelakich przodkach rodu. Godryk spojrzał na mnie z przerażeniem widząc moją minę, kiedy dźgnęłam ostatnią osobę u schyłku drzewa.

Rose Scarlett Snape

- Gniewasz się? - zapytał przejęty.

- Od zawsze wiedziałeś, nawet przed astrologami.

- Nie - odparł ponurym, głębokim głosem - Wiedziałem, że gdzieś tam żyjesz w przyszłości, ale nie wierzyłem, że kiedykolwiek się zjawisz. Mówili o tobie, tak... niestworzone historię, o twoim pięknie, o twoich przyszłych pojedynkach, ale także o zbrukanej i okrutnej duszy wyssanej od diabła.

Królowa Gryfonów • Córka Severus'a Snape'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz