23 dni do świąt...

241 28 13
                                    

one shot autorstwa -Leviatan

        To nie był typowy dzień dla Leona Valdeza, ale może to tylko dlatego, że nie był to typowy dzień ogólnie, potencjalnie dla nikogo. Dzieciaki przebiegały mu dosłownie tuż pod nogami i byłby przewrócił się o jakąś córkę Demeter w czerwonym berecie, gdyby ktoś nie przytrzymał go wyjątkowo mocno za ramię, a i to można by uznać za niedopowiedzenie, bo Kalipso dosłownie wbiła mu paznokcie w skórę odzianą jedynie w lnianą koszulę i cienką kurtkę mającą za zadanie chronić przed wiatrem. Z tym, że wiatru tego dnia nie było nawet czuć, za to z każdej strony otulała ich gruba warstwa czystego chłodu, jakby sama Chione odwiedziła Obóz Półbogów. Tak jak wcześniej Leo był w stanie bez problemu wytrzymać zimno, tak teraz zadrżał. Kalipso uznała to za bezpośredni znak jego głupoty i potencjalnej głuchoty.

        — Mówiłam ci trzy razy, byś założył coś cieplejszego. I, na bogów wszelkich, daj mi któreś z tych pudeł, przecież ty je zaraz wszystkie upuścisz — Kalipso fuknęła i dosłownie wyrwała mu dwa kartony z rąk. Leo nie był na tyle niezdarny, by naprawdę je upuścić. Chodziło tu raczej o fakt bycia zaatakowanym z zaskoczenia i to przez nie byle kogo, a samą boginię w ludzkiej skórze. I, musicie mu wierzyć, on ani trochę nie przesadzał z tym stwierdzeniem.

        Mimo trzymania teraz stabilnie, w obu rękach jednego małego, lekkiego kartonu, Leo Valdez czuł, jakby zaraz miał wypuścić go z rąk i roztopić się wraz ze śniegiem za kilka miesięcy, bo, na pioruny Zeusa, żebyście tylko widzieli, jaką Kalipso była piękną istotą. Zwłaszcza kiedy się wkurzała. Wtedy jej atrakcyjność wzrastała o przynajmniej pięćdziesiąt bonusowych punktów i wybijała poza skalę, która w jej przypadku i tak zawsze się tłukła i niszczyła. Nie dało się słowami opisać niezwykłości w jej zwykłości i zwykłości w jej niezwykłości; tego, jak idealną miała cerę i włosy, z pewnością nie mogące być w stu procentach ludzkie, ale i tego, jak zwyczajnie zachowywała się w jego otoczeniu, jak traktowała go jak równego sobie, mimo że w porównaniu z nią, chłopak powinien znajdować się już na dnie Tartaru.

        — Znowu robisz tę minę — Kalipso delikatnie uderzyła go w ramię swoim ramieniem i kiwnęła na niego głową, dając znak, że mogą już iść dalej. A więc Leo w końcu niemrawo ruszył, dając niczego nie spodziewającej się dziewczynie iść za nim.

        — Jaką minę?
        — No wiesz, te głupie, maślane oczy i uśmiech jak po czternastu szklankach nektaru z ambrozją, gdy za długo się na mnie gapisz. Wyglądasz wtedy, jakbyś się upił.
        — Bo upiłem się, ale tobą i twoją…
        — Oh, znowu zaczynasz! Mówiłam ci już, że możesz przestać z tymi tekstami! — Kalipso tupnęła nogą w grubą warstwę śniegu pod sobą, przez co o mało się nie poślizgnęła. Ona akurat posiadała lepszą równowagę niż jej partner i nie potrzebowała nawet ratunku z jego strony - sama idealnie się uratowała i stanęła stabilnie. Mimo jej na pozór agresywnego tonu, nisko ściągniętych brwi i zmarszczonego uroczo nosa, na jej policzki wypełzły zdradzieckie rumieńce, które Leo skomentował tylko cichym chichotem pod nosem. — Powiedz mi lepiej, co masz w tych pudłach i gdzie je niesiemy.
        — Światełka.
        — Światełka?
        — Światełka — kiwnął głową Leo z stanowczym wyrazem twarzy, co w połączeniu z jego naturą żartownisia trudno byłoby wziąć na poważnie, tak więc oczywiście Kalipso zaśmiała się krótko.
Nawet jeśli ten dźwięk nie był długi, ot kilka sekund cichego śmiechu wydobywającego się spomiędzy dwóch malinowych warg, to w głowie chłopaka rozbrzmiewał jeszcze przez następne pół minuty drogi. Jak tysiące maleńkich dzwoneczków wybijających się na tle całej orkiestry, tak tylko jej głos był dla niego słyszalny spośród całego zgiełku, jaki rozgrywał się w obozie. Tylko jej dźwięki i tylko ona. Ona, ona, ona.

Kalendarz Adwentowy || RiordanverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz