4 dni do świąt...

74 9 5
                                    

one shot autorstwa Nox__xxxx

        Mały obłoczek pary wydobywał się z jego ust z każdym wziętym oddechem. Śnieg cicho chrzęścił pod jego butami, kiedy przedzierał się pomiędzy rozstawionymi stoiskami, mając tylko przebłyski złotych włosów Hazel za przewodnika.

        Rzeczą, którą mógł z pewnością powiedzieć Nico, był fakt, iż nienawidził on zimy. Może to przez lodowe powiewy chłostające go po twarzy, szczypiąc w policzki, sprawiając że jego palce drętwiały z zimna. Może to zdradliwa warstewka lodu pokrywająca chodnik, niewidoczna i  czekająca na chwilę twojej nieuwagi, żeby mogła podwinąć ci nogę i pociągnąć w dół. Może to śnieg, przesiąkający przez jego ubranie, nieprzyjemne zimno wkradające się coraz głębiej i głębiej w głąb jego ciała sprawiając iż przemarzał do kości, wciskające ci się do oczu płatki śniegu utrudniające widoczność. Może to było wszystko na raz. A może żadna z tych rzeczy. Nico nie za bardzo obchodziły przyczyny. Efekt i tak był taki sam, a jego nienawiść do tej konkretnej pory roku nie przygasała.

        Więc kiedy Hazel przyszła do niego do domku z propozycją wyścia na jarmark świąteczny, czarnowłosy był bardzo niechętny co do tego pomysłu. Częściowo przez jego wcześniej wspomnianą niechęć do zimy, a częściowo przez fakt iż byli greckimi półbogami i mało który obchodził chrześcijąńskie święta. Po zatym to było bolesne przypomnienie, że Bianci już z nimi nie było. Ona już nigdy nie wróci. Z rokiem na rok radził sobie z tym coraz lepiej (już nawet przestał oto obwiniać pewnego syna Posejdona, jednak ilekroć Bianca została wspomniania w obecności starszego i jednocześnie młodszego półboga, nic nie mógł poradzić, że na widok przepełnionych poczuciem winy oczu Percy'ego, gdzieś na dnie jego żołądka zaczął bulgotać gniew skierowany na syna Posejdona)

       Gdzieś w drodze pomiędzy jego mózgiem a ustami stanowcze "nie" zmieniło się w ciche "tak".  Twarz Hazel rozpromieniła się niczym promyk słońca. Nico cicho westchnął, widząc szczęście siostry nie miał serca się z tego wycofać. I tak oto właśnie utknął na zatłoczonym jarmarku Bożonarodzeniowym, przeciskając się przez tłum, wciskając dłonie jak najgłębiej w kieszenie i starając się ukryć jak najwięcej twarzy w szalik. Częściowo przed chłodem a częściowo rzeby Hazel nie widziała jego zrzęliwej miny.

       Zawiał chłodny wietrzyk poruszając jego kruczoczarnymi włosami  i nieprzyjemnie szczypiąc chłodem w policzki. Dopadła do niego rozpromieniona Hazel. Cała wręcz wibrowała z podniecenia. Złote oczy radośnie błyszczały, z twarzy nie schodził jej ogromny uśmiech. Miała zarumienione z zimna policzki. Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą, manewrując w tłumie. Kiedy siostra niespodziewanie go pociągnęła, Nico omal nie stracił  równowagi, starał się dostosować się do tempa siostry, jednak było to niezwykle ciężkie z powody wcześniej utraconej równowagi i braku możliwości jej odzyskania. Cały czas szedł niebezpiecznie pochylony do przodu, ślizgając się na oblodzonym chodniku. Mimo iż nie był to pierwszy raz, kiedy jego siostra pojawiła się znikąd, ciągnąc go w tylko jej znanym kierunku (zadażyło jej się to tego dnia dość często, będąc szczerym) za każdym razem było to tak samo niespodziewane jak za pierwszym razem.

       Hazel w przeciwieństwie do niego kochała zimę i święta Bożego Narodzenia, a fakt iż była ona rzymskim półbogiem wcale jej nie przeszkadał z cieszenia się świętami.  Perspektywa spędzenia czasu z Nico na jarmarku, włócząc się między stoiskami (a raczej bieganiem od stoiska do stoiska ciągnąc za sobą swojego biednego brata) napawał jej ciało przyjemną energią rozgrewającą ją od środka, pozwalającą zapommnieć o chłodzie i w pełni ciesząc się tą chwilą. To nie tak, że córka Plutona nie cieszyła się spędzaniem czasu z przyjaciółmi. Wręcz przeciwnie kochała ich wspólne wypadu, wspólne wygłupy czy głopkowate rozmowy pozbawione jakiegokolwiek sensu. Jednak z Nico było inaczej, nie był tylko jej przyjecielem, był jej bratem (przyrodnim ale wciąż bratem).

       Kiedy spędzała czas z nim, to było coś innego. Nawet z jej ukochanym chłopakiem Frankiem tego nieczuła. Może to był ciężar wspomnień który nosili. Oboje rozumieli jak to jest jednego dnia żyć normalnym, spokojnym życiem, a dzień później obudzić się w całkowicie obcym i nie znanym świecie. I nie miała to na myśli greckich i rzymskich bogów. Nie do końca. Możliwe jest również że to rzecz którą poprostu dzieliło ze sobą rodzeństwo. Nawet te przyrodnie.

        Dociągnęła znacznie mniej entuzjastycznego brata do stoiska ręcznie robionych wyrobów ze szkła. I, o bogowie, były przecudne. Od malutkich szklanych zwierzątek po imponujące szklane wazony i inne rzeźby. Właścicielem stoiska był mężczyzna w średnim wieku i dużym wełnianym płaszczu. O zaróżowionej twarzy i pomału przeżedzających się rudych włosach. Miał dobroduszny uśmiech na twarzy, obserwując dwójkę herosów. Niebieskie oczy wesoło błyszczały. Hazel uśmiechnęła się do sprzedawcy a ten odwajemnił uśmiech. Spędzili kilka minut podziwiając wyroby i przyjaźnie gawędząc ze sprzedawcą, który z entuzjaznem dzielił się najciekawszymi historiami z jego pracy. Po pożegnaniu ruszyli dalej przez jarmark, zatrzymując się przy kilku innych stoiskach, ogladając występujące na nich przedmioty. Zjedli po po jabłku w czekoladzie, raz nawet udało jej się sprawić że Nico przelotnie się uśmiechnął.

       Kiedy śłońce powoli zaczynało pochylać się ku ziemi, pozwalając promienom przesączyć się przez szczeliny do nieba barwiąc je na złoty kolor, jej brat wpadł na pomysł udania się do galerii handlowej i wypiciu po kubku gorącej czekolady. Hazel stwierdziła że to idealny sposób na uczczenie dnia i natychmiast entuzjastycznie się zgodziła.

        Skierowali swe kroki do znajdującego się nieopodal dużego, czetropiętrowego budynku w którym znajdowała się galeria. Usiedli na jednej z kanap w małej kawiarence znajdującej się na drugim piętrze. Rozsiedli się wygodnie na kanapach i rzucili kurtki na jednym z znajdujących się obok foteli przystawionych do ich stolika. Niedługo potem przyszedł do nich kelner prosząc ich o zamówienia. Obaj zamówili sobie po gorącej czekoladzie, Hazel wzięła sobie jeszcze szarlotkę, a Nico sernik.

        Siedzieli razem przy stoliku cicho rozmawiając, czekając na zamówienie. Lokal w którym się znajdowali był urządzony w stylu lat 80. Czarno-białe zdjęcia przechadzających się po ulicach ludziach porozwieszane były po wyłożonych śrebrno-białymi panelami ścianch. Czerwone kanapy i fotele poustawiane były wokół stolików. Podłoga wyłożona była mięciutkim lecz trochę wytartym dywanem, nadając miejscu przytulnego wyglądu. Cały lokal udekorowany był świątecznymi ozdobami. Klorowe lampki zwieszały się z sufitu, a kącie stała mała choinka. W tle grała cicha piosenka "Merry Christmas"

        Czekolada była przepyszna, nie była tak jak większość dostepnych czekolad, czyli kakao zmieszane z mlekiem jakie można klupić w każdym sklepie, przesadnie dosłodzona. Nie ta była gorzka i gęsta.  Poprostu wyśmienita. Szarlotka również nie była niczego sobie, ciasto było kruche i rozpływało się na języku, a jabłka miękkie i lekko słodkawe.

        Po nieśpiesznie skończonym posiłku, rodzeństwo zapłaciło i przyjemnie rozgrzane ruszyło w drogę powrotną do obozu.

        To był udany dzień, zdecydowanie. Nico nawet przeleciało przez głowę że zima nie musi być wcale taka zła.

        Ale tylko trochę.

Kalendarz Adwentowy || RiordanverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz