21 dni do świąt...

125 16 2
                                    

one shot autorstwa NonaAvem

         Jason zawsze lubił Obóz Herosów. Co prawda jego serce i dusza zawsze zostanie w Nowym Rzymie, ale wprost uwielbiał kiedy miał trochę wolnego czasu i mógł zrobić sobie wycieczkę na Long Island. To miejsce miało po prostu taki swój klimat, rodzinną atmosferę, której nie mógł się oprzeć.

         Było tak właszcza zimą, kiedy cały obóz przykryty był grubą warstwą śniegu. Co prawda nieraz musiał robić uniki przed nadlatującą śnieżką lub omijać niesamowicie duże bałwany, ale nie przeszkadzało mu to tak bardzo, jak możnaby się spodziewać.

        Stanął przed swoim domkiem, ale nie śpieszyło mu się do wejścia. Domek numer jeden wyglądał jak zawsze poważnie i ponuro, jakby całkowicie nie zdawał sobie sprawy z tego, że cały obóz poczuł już atmosferę świąt. Może i byli dziećmi greckich bogów, ale większość osób obchodziła Boże Narodzenie wychodząc z założenia, że każda okazja jest dobra do świętowania, zjedzenia nieprzyzwoicie wielkiej ilości pierniczków i mandarynek, dawania najbliższym prezentów, a przede wszystkim, do ozdobienia dosłowanie wszystkiego świątecznymi dekoracjami.

         Dzieci Apolla własnoręcznie robiły dekoracje, i każde z nich miał chyba milion autorskich kolęnd, które śpiewali każdemu, kto chciał posłuchać (i tym co nie chcieli również). Domek Hefajstosa robił niesamowite ozdoby, które potem rozstawiali po całym obozie. Wszystkie migały, grały, ruszały się, a czasem i wszystko na raz, a ich największym świątecznym osiągnięciem były sanie Mikołaja z mechanicznymi reniferami naturalnych rozmiarów. Nikt nie wiedział czemu zieją one ogniem na hasło "wesołych świąt", ale nikt też nie pytał. Dzieci Hermesa i Satyrowie, nie wiadomo skąd znaleźli wiele świątecznych lampek, którymi owinięte było dosłownie wszystko, zaczynając od drzew i domków, a kończąc na obozowiczach i ogonie Chejrona. Sosna Thalii ubrana była jak choinka, w lampki, łańcuchy i bombki, na których narysowane były postacie z mitologii. Harpie sprzątające zakładały czerwone czapki z pomponami, co wyglądało dość zabawne jeśli akurat nie chciały cię pożreć. I nawet domek Hadesa, zazwyczaj czarny i ponury, był przyozdobiony. Co prawda kolory były raczej mroczne, w odcieniach czerni i szarości, przez co trochę zlewały się ze sobą. Na drzwiach znajdował się wieniec z suchych gałęzi oplecionych czarnym łańcuchem i tabliczką z napisem "Wesołych świąt i bezbolesnej śmierci".
Tylko Domek Zeusa nie zmienił się ani trochę, jakby nikt nie chciał zbliżyć się do domu króla bogów.

        — Hej, Supermanie! — dobrze znajomy głos wyrwał go z zamyślenia.

       —  Leo! — uśmiechnięty odwrócił się. I to był jego największy błąd, bo już po chwili oberwał śnieżką w twarz.

        Szybko otrzepał się i spojrzał na chłopaka, który już formował następną śnieżkę aby w niego rzucić.

        — Nawet się nie waż — powiedział, ale nie powstrzymało to latynosa przed kolejnym rzutem.

        Jednak tym razem syn Jupitera był gotowy. Szybko uchylił się przed śnieżką, następnie posyłając w jego stronę podmuch powietrza wraz ze śniegiem, przez co Leo w jednej chwili wylądował w zaspie. Nieśpiesznie podszedł do niego.

        Syn Hefajstosa nie był zły i gdy tylko ujrzał nad sobą Jasona, uśmiechnął się szeroko.

        — Miło cię widzieć — powiedział, a kiedy ujrzał, że chłopak podaje mu rękę, złapał ją i z jego pomocą wydostał się z zaspy. — Co sprowadza Rzymianina na nasze greckie ziemie?

        — Przyjechałem na święta — mruknął Jason, lekko się uśmiechając.

        — A myślałem, że nie obchodzisz świąt — odparł Leo, wskazując na jego domek, który bardziej przypominał ponurą świątynie niż miejsce zamieszkania dla obozowiczów. — Nie dekorujesz go?

        — Nie myślałem, że muszę. Zresztą dopiero przyjechałem i nie mam żadnych ozdób.
        — Mam kilka, jeśli chcesz — zaproponował Leo, na co syn Jupitera od razu się zgodził.

        Poszli razem poza teren obozu, do Bunkra 9, z którego Leo zrobił sobie swój osobisty warsztat. Droga minęła im dość szybko i przyjemnie, chociaż przez pewien czas musieli uciekać przed synem Aresa, który za punkt honoru wybrał sobie wrzucenie każdego obozowicza w śnieg, oczywiście twarzą w dół. Kawałek drogi przeszli również na około, omijając córkę Afrodyty, która z dziwnym błyskiem w oczach i jemiołą w ręce stała rozglądając się, i chociaż mogli się tylko domyślać co zamierza, to woleli tego nie sprawdzać.
W końcu dostali się do bunkra i weszli do środka.

        — Nie podchodź do choinki — ostrzegł Leo, który od razu zaczął przeglądać zawartość pudeł stojących pod jedną ze ścian. — Ma zły humor i rzuca we wszystkich bombkami.

        I rzeczywiście, mechaniczna choinka wyginała się wściekle na wszystkie strony, aż bombki powieszone na nielicznych, sztucznych gałęziach grzechotały uderzając w siebie na wzajem, a lampki migały wściekle czerwonym kolorem.

        Jason zaczął oglądać rzeczy należące do Leo, choć ciągle zerkał w stronę choinki. Nagle coś zwróciło jego uwagę. Mały biały kartonik, który jako jedyny był tu czysty, nie upaprany w smarze, ziemi czy sosie tabasco. Leżał z dala od innych rzeczy, jakby Valdez nie chciał, aby coś mu się przez przypadek stało. Ale to, co najbardziej rzuciło się chłopakowi w oczy to fakt, że złotymi, ozdobnymi (chociaż trochę koślawymi) literami, napisane było na nim jego imię.

        Szybko odsunął się od stołu i udawał, że nie zauważył pudełka, domyślając się, że właśnie znalazł swój prezent niespodziankę.

        — Wszystko mam — powiedział nagle Leo, podchodząc do niego z dwoma pudłami wypełnionymi lampkami, bombkami i innymi świątecznymi rzeczami. Jason wziął jedno z pudeł i zaczęli wracać.

        Dekorowanie zajęło im dość sporo czasu, ale dobrze się przy tym bawili. Leo właśnie dekorował dół domku, a Jason rozwieszał lampki przy dachu, kiedy zauważył, że jeden z kabli jest naderwany.

        — Podrzuć mnie na górę, to zobaczę co się stało — zaproponował Leo, gdy Jason mu o tym powiedział.

        Chłopak złapał go za ręce i oderwali się od ziemi, aby po chwili wylądować na dachu. Leo trochę się zachwiał, ale szybko złapał równowagę i zaczął oglądać kabel. Wyjął kilka rzeczy, które akurat miał pod ręką po czym naprawił uszkodzoną część.

        — Gotowe — powiedział po czym wstał i znowu trochę się zachwiał.

        Tym razem jednak nie złapał równowagi. Poślizgnął się na oblodzonym dachu i runął w dół. Jason poleciał za nim najszybciej jak potrafił. Złapał go, jednak nie dał rady wzbić się w powietrze i tylko trochę spowolnił spadanie. Obaj herosi wylądowali w śniegu, który zamortyzował upadek. Spojrzeli na siebie i uznając, że żadnemu nic sie nie stało, zaśmiali się cicho.

        Resztę dnia spędzili razem. Bawili się w śniegu jak dzieci, śpiewali kolendy i siedzieli w pawilonie jadalnym pijąc gorącą czekoladę. Ulepili też bałwany, które potem dzieci Hekate ożywiły i cały obóz wziął udział w bitwie na śnieżki przeciwko nim. Wieczorem wzięli udział w ognisku, po którym Leo poszedł do bunkra, a Jason do swojego domku, który nie był już taki ponury i smutny, ponieważ rozświetlały go choinkowe lampki.

        Kiedy wszedł do środka zauważył małą, sztuczną choinkę. Nie wiedział kiedy Leo ją tu ustawił, ale był pewny, że to on, ponieważ pod nią znalazł małe, białe pudełko ze złotym napisem "Jason". Otworzył je od razu i znalazł tam małego, mechanicznego renifera .

        — Hej, Supermenie. Wesołych świąt — powiedział renifer, na co Jason nie mógł powstrzymać cichego, wesołego śmiechu.

Kalendarz Adwentowy || RiordanverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz