8 dni do świąt...

73 11 2
                                    

one shot autorstwa @ambroszia

        Święta Bożego Narodzenia zawsze były dziwnym świętem dla bogów greckiego panteonu. Nic jednak zaskakującego. W końcu było to święto związane z inną religią, co niekoniecznie sprawiło, że było to wydarzenie, które bogowie chcieliby obchodzić. Zawsze stronili oni od wszystkiego, co mogło być zagrożeniem dla ich starożytnego kultu. Rozdrażniało ich to, że śmiertelnicy czczili kogoś innego, gdy całą swoją uwagę powinni poświęcać im.

        Tak więc w okresie świątecznym atmosfera na Olimpie była bardziej napięta niż zwykle. Wszyscy narzekali, kłócili się i ciskali w siebie wszystkim, co akurat było pod ręką. Na początku było to nawet zabawne, jednak z czasem, gdy do imprezy dołączył się Zeus, rozsiewając wszędzie dookoła swoją przytłaczającą aurę, stało się to nieznośne.

        W momencie, gdy król bogów miał zamiar wygłosić kolejną, zastraszającą przemowę na temat tego okropnego, chrześcijańskiego święta, Apollinowi udało się namówić siostrę, aby wymknęli się z Olimpu. Choć tak naprawdę, to nie musiał się zbytnio starać. Artemida, choć zawsze trochę bardziej posłuszna, miała zdecydowanie dość rodzinnych kłótni.

        Korzystając z chwili nieuwagi ojca, wymknęli się do świata śmiertelników. Nie chcąc przebywać w Nowym Jorku (było to zdecydowanie za blisko Olimpu), udali się do małego miasteczka oddalonego o setki, jak nie tysiące mil od ich boskiego "domu".

        Wylądowali na zaśnieżonym chodniku, dobrze oświetlonym przez miejskie latarnie przyozdobione świątecznymi światełkami. Mimo, że nikogo nie było w okolicy, postanowili przybrać śmiertelnicze przebrania dwójki nastolatków w zimowych kurtkach i z ciepłymi czapkami na włosach. Tego wieczoru wyjątkowo nie chcieli się wyróżniać.

         — Ale tu spokojnie — westchnęła Artemida, odgarniając rude kosmyki z twarzy. Płatki śniegu które leniwie opadały z nieba, zaczęły osądzać się na jej ubraniu, jednak ona zdawała się tego nie zauważać.

        — Przejdźmy się — zaproponował Apollo, poprawiając czerwoną czapkę na swoich jasnych włosach.

        Bogini łowów nie oponowała. Z przyjemnością ruszyła przed siebie, słuchając śniegu skrzypiącego pod podeszwami butów i napawając się przyjemną atmosferą. Mimo, że nikogo nie było widać, w powietrzu wisiała wesoła, rodzinna atmosfera. Czyli coś, czego ani Artemida, ani Apollo, nigdy nie zaznali na Olimpie. W nagłym przypływie rodzinnej czułości (ten świąteczny nastrój chyba naprawdę ma w sobie trochę magii), chwyciła swojego bliźniaka za rękę.

       Jako rodzeństwo rzadko okazywali sobie takie czułości. Zazwyczaj ganiali się po swoich świątyniach z łukami w rękach, bądź nasyłali na siebie stada wściekłych zwierząt czy ultra wytrzymałe odtwarzacze muzyki z najgorszymi kawałkami świata odtwarzanymi na pętli.

        Tym razem było inaczej. Nie bardzo rozmawiali. Nie potrzebowali słów. Doskonale rozumieli swoje uczucia i wspólnie cieszyli się chwilą.

       Aż do momentu, gdy ciszę przerwał dziecięcy śmiech.

        Zaintrygowana Artemida pociągnęła swojego brata w stronę z której dochodził interesujący ją dźwięk. Zawsze miała słabość do dzieci.

        Gdy wyszli zza zakrętu, ich oczom ukazała się bitwa. Nie było tu jednak bronii ani krwi. Była to śnieżna bitwa, co wprawiło bliźniaki w chwilowe zaskoczenie. Stali w osłupieniu, patrząc jak kilka dzieciaków biega po podwórku, rzuca się śniegiem i wesoło śmieje.

Kalendarz Adwentowy || RiordanverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz