W końcu święta!

91 9 5
                                    

one shot autorstwa wietrzne-pola

        Leo niecierpliwił się coraz bardziej. Co chwila zerkał na srebrny zegarek na nadgarstku, sprawdzając godzinę. Była dziewiętnasta osiemnaście, a on stał samotnie na ulicy Teksasu z bukietem białych róż w dłoni, ubrany w koszulę, bordowe spodnie i trapery. Umówił się ze swoją dziewczyną Kalipso i przyjaciółmi Jasonem i Piper na swiąteczną, wspólną kolację w teksańskiej restauracji, a jednak cała trójka spóźniała się prawie dwadzieścia minut. Dla Valdeza stanie tyle czasu na mrozie w środku grudnia nie było przyjemne, a jednak stał tam, wmawiając sobie, że nie zapomnieli i że zaraz wyjdą zza zakrętu, śmiejąc się i go wypatrując.

         Za każdym razem, gdy ktoś wychodził zza jasnych budynków, latynos odwracał się, w nadziei, że to może jego przyjaciele. Napotykał jedynie inne szczęśliwe pary, trzymające się za ręce i śmiejące nie wiadomo z czego, wśród opadających płatków śniegu. Gdy kolejna zakochana dwójka, tym razem dziewczęca, wyszła zza ośnieżonego zakrętu, Leo już prawie się poddał. Kolejne minuty mijały, a po jego przyjaciołach i dziewczynie nie było ani śladu.

        Gdy Valdez już praktycznie stracił nadzieję, zza budynku wybiegła czirokezka z długimi, ciemnymi włosami i niebieskim piórkiem wśród kosmyków. Ubrana w ciepłą, czarną kurtkę Piper McLean rzuciła się w ramiona przyjacielowi, niemal zwalając go z nóg.

        – Bogowie, Piper, spokojnie! – zawołał Jason Grace, perfekcyjny chłopak córki Afrodyty – Hej, Valdez.

         Leo uśmiechnął się niepewnie, obejmując przyjaciółkę jak najmocniej umiał. Nawet gdyby spotykali się pięć razy dziennie, ich przywitania wyglądałyby tak, jakby byli po piętnastomiesięcznej rozłące. Tym razem nie widzieli się kilka dni, bo Leona wywiało na trochę czasu do Teksasu w związku ze sprawami, które musiał załatwić. Grace i McLean w tym czasie przebywali w obozie, pomagając w przygotowaniach do Świąt.

         Latynos napradę cieszył się, że ich widzi, jednak nieco przykro było mu, gdy zobaczył, że oprócz nich, nikt nie wyszedł zza budynku. Nawet kwiatki, piękne, duże róże (szczerze mówiąc, Leo nie miał pojęcia, skąd panie kwiaciarki wzięły tak zapierające dech w piersiach kwiaty w środku zimy), jakby wyczuły, że osoba, dla której zostały zerwane, nie raczyła się pojawić, i jakoś tak, delikatnie podwiędły.

         Syn Hefajstosa odsunął się od Piper, wymuszając uśmiech szerszy, niż powinien w tamtej chwili przybrać.

        – Wybacz, stary, ale Kalipso nie mogła dzisiaj przyjść. Bardzo chciała, ale jej... – wysoki blondyn wymienił spojrzenia ze swoją dziewczyną – coś nagle wyskoczyło.

        – Zanim zapytasz, nie, nie pryszcz – dodała szybko brunetka, biorąc pod ramię latynosa. Jason stanął po jej drugiej stronie i ruszyli uliczką Teksasu, wśród nawału śniegu i światełek.

         Leo westchnął pod nosem, a Piper poczochrała mu ciemne loczki, posyłając mu ciepły uśmiech. A przy minusowej temperaturze, takie ciepłe uśmiechy potrafią rozgrzać nawet najzimniejsze serca. Panna McLean była mistrzynią w tych ciepłych uśmiechach i bardzo często nawet Nico Di Angelo delikatnie unosił swoje kąciki ust na widok tego ciepłego uśmiechu córki Afrodyty.

        – Tak czy siak... – zaczął Jason, przybliżając się nieco do pozostałej dwójki przyjaciół. – Możemy spędzić najlepszą wigilię w Teksasie we trójkę. Kali ci to wynagrodzi innym razem. Wszyscy dobrze wiemy, że cię kocha i z chęcią by przyszła, no ale jest jak jest.

         Piper uśmiechnęła się bardzo szeroko, przytulając bruneta i łapiąc za dłoń swojego chłopaka.

        – To jak, chłopcy? Jak spędzimy tegoroczną wigilię? Proponuję obżeranie się tacosami w Mexic in Texas, kto wie, może mają jakieś świąteczne, hm, promocje. I zniżki. Kocham zniżki – zaproponowała, poprawiając niebieskie piórko, które o mało co nie wyplątało się jej z ciemnych włosów, przez mikołajową czapkę, jaką miała na czubku głowy.

        Leo odwzajemnił uśmiech i pokiwał głową. Obejrzał się na przyjaciół i nagle poczuł się jak szczęśliwe dziecko. Pobiegł do przodu, nie oglądajac się na nic, łapiąc na język płatki śniegu i niemal potykając się o wielkie zaspy śniegu. Biegł chwilę, słysząc jak Piper i Jason idą za nim, śmiejąc się, po czym gwałtownie przystopował.

        Zatrzymał się, bo zauważył okragły placyk, trochę rynek, oświetlony gdzie się dało złotymi i czerwonymi światełkami. Na środku stała budka na kółkach - za drewnianą ladą stał niewysoki jegomość, przygotowujący gorące czekolady dla dwójki młodych chłopaków, którzy ewidentnie właśnie zakończyli bitwę na śnieżki. Nieopodal stała fontanna, jednak zamiast wody, znajdował się w niej skuty lód, przyprószony warstwą białego puchu. Leo czuł się jakby był nadal dzieckiem. Piper i Jason nadgonili go po chwili i stanęli obok, podziwiając oświetlony ryneczek. Niebo było już w kolorze czarnym, i powoli pojawiało się coraz więcej gwiazd.

        – Kalipso kocha oglądać gwiazdy – mruknął pod nosem zamyślony Valdez, zadzierając głowę w wełnianej czapce do góry.

        Jason uśmiechnął się do swojej dziewczyny porozumiewawczo.
Ruszyli przed siebie, szukając wzrokiem restauracji z ich ulubionym jedzeniem. Po minucie rzucił im się w oczy czerwony neon na banerze baru Mexic in Texas. Niedługo później już siedzieli przy drewnianej ławie na środku lokalu. Ze srebrnego radia przy ladzie rozlegało się Wham! i dochodził zapach oraz dźwięk smażenia mięsa.

        Po podejściu kelnera, cała trójka zamówiła średnie tacosy z ostrym sosem. Leo siedział na bordowej kanapie naprzeciwko dwójki przyjaciół, i choć za nic nie chciał się do tego przyznać, serce go kłuło na widok czułości, jakie para zakochanych między sobą wymieniała, mimo wszystko, pomimo, że wiedzieli o obecności Leona.

        Gdy ich porcje przyszły, Leo zaraz zabrał się za jedzenie swojego taco. Ledwie zdążył zrobić gryz, a dzwoneczek oznajmiający przyjście nowego gościa zadzwonił. Cała trójka jak jeden mąż odwróciła twarze ku wejściu. W drzwiach stała karmelowowłosa niewysoka dziewczyna, której było ledwo było widać twarz przez masę pudełek na rękach. Leo poderwał się, rozpoznając w niej swoją dziewczynę. Kalipso podeszła do nich ze śmiechem i odłożyła prezenty, zaraz rzucając się w ramiona Valdezowi.

        – Wesołych Świąt, Leonidasie – szepnęła mu do ucha.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 25, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Kalendarz Adwentowy || RiordanverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz