Rozdział 11

1.5K 136 16
                                    



Biegłem. Potrzebowałem ruchu i się zmęczyć, by odreagować. Nie mogłem wrócić do domu nadpobudliwy i agresywny. Gabriel na pewno wyczuje, że coś jest nie tak.

Naprawdę miałem porządny kawałek do willi. Ale to nie miało znaczenia. Kiedy w końcu dobiegłem na miejsce, czułem, że mógłbym biec dalej. Wręcz czułem, że nie jestem wystarczająco wymęczony, by pozbyć się swojego wewnętrznego ognia, który rozpalił ten masochista.

Do diabła, o co mu chodziło?

Gangi się o mnie nie upominają, a on zaczął.

Dobrze jednak, że byliśmy w tym parku, gdybyśmy byli na osobności, w końcu bym go uszkodził w najlepszym wypadku.

Stanąłem przed główną bramą, biorąc głębokie wdechy. Grzbietem dłoni otarłem sobie twarz od potu i przymknąłem oczy, by skupić się na równym oddechu. Nie mogłem w takim stanie pojawić się w środku.

Nie potrafiłbym sensownie skłamać, czy jakkolwiek odpowiedzieć na pytania czujnego Gabriela.

Stałem tam tak długo, że w końcu zainteresowały się mną dzieciaki z sąsiedztwa, które skupiły się w grupce i na mnie patrzyły.

– Wyglądasz jak komisarz Aleks! – krzyknął jakiś dzieciak, chyba najbardziej bezczelny, bo jeszcze wskazał na mnie patykiem.

Spojrzałem na niego z niedowierzeniem.

– Czy to nie... – zawahałem się, analizując znane sobie fakty – pies?

Nie byłem mistrzem w programach i serialach, w końcu prawie w ogóle dotychczas nie oglądałem telewizji. No ale to wiedziałem.

– Właśnie! – odpowiedzieli mi wszyscy chłopcy w grupie.

Parsknąłem z rozbawieniem. Dzieciaki były śmieszne. Czy ja naprawdę wyglądam jak owczarek niemiecki? Może pomylili mnie z aktorem? Ale nawet nie mogłem w ciemności go przypominać.

Zresztą najbardziej irracjonalne było, że w ogóle przypominam im glinę.

– Mieszka pan tu? – dopytali mnie, doskakując do mnie i okrążając jak piranie.

Banda pięciu par oczu wpatrywała się we mnie z zainteresowaniem.

– Tak – przytaknąłem.

– Z potworem? – dopytał mnie ten bezczelny dzieciak, podekscytowany.

Byłem zaskoczony. Jakim potworem, do diabła?

– No podobno w tym domu mieszka potwór – wyjaśnił widząc moje zaskoczenie. – Zgred, który zjada dzieci, kiedy wejdą na jego teren. Mama tak mi powiedziała.

Wybuchłem śmiechem. Nazwali Gabriela zgredem!

– To nie zgred, nie je dzieci. To mój przyjaciel – wyjaśniłem, nadal drżąc od rozbawienia.

– Naprawdę?

A jak inaczej mogłem nazwać blondyna? Przecież nie zacznę im wyjaśniać, że pracuję jako opiekun, bo zaczęłaby się masa pytań z ich strony.

– Tak, naprawdę. – Nie przestawałem się śmiać pod nosem. No, dzieciaki zrobiły mi dzień. – Jest bardzo miły.

– Naprawdę? – dopytały jak upierdliwe pijawki.

– Tak. – Nie mogłem przestać się uśmiechać.

– To dlaczego nie wychodzi? Podobno kiedyś wychodził. To nie dlatego, że zjada dzieci?

Szansa na szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz