Biegłem. Potrzebowałem ruchu i się zmęczyć, by odreagować. Nie mogłem wrócić do domu nadpobudliwy i agresywny. Gabriel na pewno wyczuje, że coś jest nie tak.
Naprawdę miałem porządny kawałek do willi. Ale to nie miało znaczenia. Kiedy w końcu dobiegłem na miejsce, czułem, że mógłbym biec dalej. Wręcz czułem, że nie jestem wystarczająco wymęczony, by pozbyć się swojego wewnętrznego ognia, który rozpalił ten masochista.
Do diabła, o co mu chodziło?
Gangi się o mnie nie upominają, a on zaczął.
Dobrze jednak, że byliśmy w tym parku, gdybyśmy byli na osobności, w końcu bym go uszkodził w najlepszym wypadku.
Stanąłem przed główną bramą, biorąc głębokie wdechy. Grzbietem dłoni otarłem sobie twarz od potu i przymknąłem oczy, by skupić się na równym oddechu. Nie mogłem w takim stanie pojawić się w środku.
Nie potrafiłbym sensownie skłamać, czy jakkolwiek odpowiedzieć na pytania czujnego Gabriela.
Stałem tam tak długo, że w końcu zainteresowały się mną dzieciaki z sąsiedztwa, które skupiły się w grupce i na mnie patrzyły.
– Wyglądasz jak komisarz Aleks! – krzyknął jakiś dzieciak, chyba najbardziej bezczelny, bo jeszcze wskazał na mnie patykiem.
Spojrzałem na niego z niedowierzeniem.
– Czy to nie... – zawahałem się, analizując znane sobie fakty – pies?
Nie byłem mistrzem w programach i serialach, w końcu prawie w ogóle dotychczas nie oglądałem telewizji. No ale to wiedziałem.
– Właśnie! – odpowiedzieli mi wszyscy chłopcy w grupie.
Parsknąłem z rozbawieniem. Dzieciaki były śmieszne. Czy ja naprawdę wyglądam jak owczarek niemiecki? Może pomylili mnie z aktorem? Ale nawet nie mogłem w ciemności go przypominać.
Zresztą najbardziej irracjonalne było, że w ogóle przypominam im glinę.
– Mieszka pan tu? – dopytali mnie, doskakując do mnie i okrążając jak piranie.
Banda pięciu par oczu wpatrywała się we mnie z zainteresowaniem.
– Tak – przytaknąłem.
– Z potworem? – dopytał mnie ten bezczelny dzieciak, podekscytowany.
Byłem zaskoczony. Jakim potworem, do diabła?
– No podobno w tym domu mieszka potwór – wyjaśnił widząc moje zaskoczenie. – Zgred, który zjada dzieci, kiedy wejdą na jego teren. Mama tak mi powiedziała.
Wybuchłem śmiechem. Nazwali Gabriela zgredem!
– To nie zgred, nie je dzieci. To mój przyjaciel – wyjaśniłem, nadal drżąc od rozbawienia.
– Naprawdę?
A jak inaczej mogłem nazwać blondyna? Przecież nie zacznę im wyjaśniać, że pracuję jako opiekun, bo zaczęłaby się masa pytań z ich strony.
– Tak, naprawdę. – Nie przestawałem się śmiać pod nosem. No, dzieciaki zrobiły mi dzień. – Jest bardzo miły.
– Naprawdę? – dopytały jak upierdliwe pijawki.
– Tak. – Nie mogłem przestać się uśmiechać.
– To dlaczego nie wychodzi? Podobno kiedyś wychodził. To nie dlatego, że zjada dzieci?
CZYTASZ
Szansa na szczęście
RomantikAdam jest byłym kryminalistą z krwią na rękach, który tak naprawdę chce tylko bezpieczeństwa i domu. Gabriel jest pisarzem kryminałów, który zna się na ludziach lepiej niż ktokolwiek inny. Światy obu mężczyzn są inne, tak jak priorytety, problemy i...