Rozdział 36

1.3K 135 15
                                    



 Pierwsze, co poczułem, to zapach herbaty ziołowej, a dokładniej: melisy. A to bardzo źle wróżyło. Gabriel pije melisę tylko wtedy, kiedy jest wściekły albo zabija jakąś postać w swojej książce. Tak, to takie dwa wyjątki, kiedy pije to zielone paskudztwo. Do tego jeszcze jej nie słodzi. Jak tak można?

Niemal natychmiast miałem ochotę się cofnąć i wrócić do Piersa. Do czego to doszło, że wolę być z tą przylepą, a nie z Gabrielem.

Wchodząc do jego gabinetu, posłał mi tak straszne spojrzenie, że byłby idealnym aktorem do horrorów. Powinien zmienić zawód.

Stanąłem przy wyjściu i dyskretnie wytarłem spocone dłonie o spodnie.

– Cześć? – przywitałem się niepewnie, przez co wyszło mi bardziej pytanie.

– Dlaczego wylądowałeś na komendzie i czemu nie odbierasz telefonu? – zapytał lodowato, na co mi samemu zrobiło się zimno.

– Jakoś tak wyszło – mruknąłem, czując się osaczony i bezradny.

W sumie, co miałem powiedzieć? Nie wiedziałem, że to jest aż taka zbrodnia, że nagle zmieniły się plany. Może mi wybaczy, jeśli mu powiem o przełomie w śledztwie?

– Jakoś tak wyszło – powtórzył, a ja myślałem, że wszedł w niego morderczy demon i zaraz zadźga mnie ołówkiem.

Odchrząknąłem, czując się niekomfortowo. To nie było normalne, nie tylko się złościł. To było coś większego.

– Wyjdź – powiedział nagle.

W pierwszej chwili nie zrozumiałem. Byłem tak zaskoczony nagłym wyproszeniem mnie z biura, że nie zakodowałem jego słów. To był pierwszy raz, gdy wyprosił mnie w złości, kiedy nie pisał.

– Co? – wykrztusiłem.

– Przez drzwi. Natychmiast.

I wtedy to zobaczyłem. Jego lewa ręka była cała zesztywniała i drżała nienaturalnie. Prawą dłonią złapał się za nią i próbował się uspokoić. Przycisnął ją do swojego kolana, chcąc ją zapewne unieruchomić.

Skupił się całkowicie na swojej ręce, ale widząc kątem oka, że się nie ruszam. Podniósł szybko głowę i zapewne ponownie chciał mnie wyrzucić z pomieszczenia, ale zamilkł.

Zamilkł, bo ja, jak ostatnia sierota życiowa i frajer, rozpłakałem się z przerażenia i bezradności.

Tak właśnie reagowałem na krzywdę osób mi bliskich. Wpadałem w przerażenie. Jak na gościa o przeszłości i wyglądzie takim jak ja łatwo potrafiłem się rozpłakać. W ogóle bardzo łatwo wpadałem w skrajności. Łatwo potrafiłem płakać, jak i bardzo łatwo wpadać w furię.

Jego niekontrolowana drżąca i zesztywniała ręka, przypomniała mi o tym, że tak naprawdę jestem całkowicie sam na tej ziemi. Bez rodziny i przyjaciół, do których mógłbym się zwrócić.

Miałem tylko namiastkę tego wszystkiego w Gabrielu.

– Przepraszam. – Zrobiłem krok w jego stronę cały spanikowany. – Ja nie chciałem. – Potrząsnąłem chaotycznie głową. – Jesteś chory?

Mój głos brzmiał słabo, a ja pragnąłem, by to wszystko było tylko snem, że wcale nie wyszedłem na tę siłownię dzisiaj i nie doprowadziłem do tego wszystkiego. Czy dzień może zacząć się od nowa?

Jego ręka nadal była sztywna i drżała, jednak jego cała uwaga była skupiona na mojej żałośnie zapłakanej i spanikowanej twarzy.

– Nie – wykrztusił słabo, ale na szczęście usłyszałem.

Zapewnienie, że nie jest chory, dało mi trochę śmiałości, dlatego podszedłem do niego na miękkich nogach i chwyciłem jego drżącą lewą rękę. Była lodowata i zesztywniała. Przestraszyłem się, bo przypominało mi, jak ostatni raz dotknąłem mamę.

– Nie jestem chory – szepnął, ale nie zwróciłem uwagi na jego słowa czy twarz. Skupiłem się na jego lewej ręce i tej prawej, o wiele cieplejszej, która została położona na mojej. – Jestem zniszczony.

Uniosłem na niego swój rozmazany wzrok. Nie widziałem go, tylko niewyraźnie kontury i jego jasne, przydługie włosy.

– Zniszczony? – powtórzyłem, nie rozumiejąc, dlaczego użył takiego słowa.

Przecież jest w porządku. Nie ma żadnych ran, jego jedynym mankamentem w wyglądzie jest wózek, który i tak moim zdaniem nic mu nie odejmuje.

Zamrugałem parokrotnie, co spowodowało, że znów widziałem Gabriela.

Patrzył na mnie intensywnie, jego wzrok był niesamowicie smutny, że i mnie ściskało od środka. Nie wiedziałem, co się właśnie działo. Nie chciałem, by tak wyglądał, nie chciałem, by miał tajemnice, czy był tak bardzo zrozpaczony.

Zabrakło mi słów, choć chciałem go pocieszyć. Jego smutek przeszedł na mnie i czułem się tak samo źle, jak on prawdopodobnie się teraz czuł.

Jednak jego dłoń przenosząca się z mojej ręki na mój kark trochę uratowała sytuację. A w każdym razie on przejął stery, a ja nie czułem presji, by coś powiedzieć czy pocieszyć go.

Pochyliłem się, by mógł dosięgnąć do mojej szyi, a następnie całkowicie przed nim kucnąłem, nie odrywając swoich dłoni od jego zimnej skóry na lewym ramieniu. Delikatnie pociągnął mnie do siebie i ucałował, mocno i długo w czoło.

Jego dotyk był zupełnie inny od tych innych ludzi – milszy, bardziej akceptowany przez moje ciało niż cokolwiek innego.

To było takie na miejscu. Właściwe. A przecież był to Gabriel – w teorii mój pracodawca, człowiek, którego znam parę miesięcy.

– Mów mi, gdzie chodzisz – szepnął, nie odrywając warg od mojego czoła. – Mów mi o zmianach planu.

Czułem, jak robi mi się gorąco.

– Przepraszam.

Jego dłoń przestała drżeć, ale nadal była zimna i sztywna. Znów mnie pocałował, ale tym razem w czubek głowy.

Cieszyłem się, że umyłem wczoraj włosy.

– Zastanawiałeś się kiedyś, Adaś – zaczął cicho, nadal z nosem w mojej czuprynie – dlaczego jeżdżę na wózku?

Rozszerzyłem natychmiast oczy, zaskoczony na to nagłe pytanie. Aż mnie dreszcz przeszedł po plecach.

– Chyba... Miałeś wypadek, prawda? – wykrztusiłem słabo, bojąc sobie wyobrazić ten tragiczny wypadek z nim w roli głównej.

– Samochodowy – przytaknął, a ja nie wiedziałem, do czego dążymy.

Właściwie, nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat. Jakoś ze strzępków rozmowy z Tatianą wywnioskowałem, że Gabriel nie jeździł całe życie na wózku.

– Bolało? – zapytałem, skupiając się na jego udach, których nie czuł.

Uśmiechnął się łagodnie. Doskonale to odczytałem z ruchu w moich włosach. Ścisnął również moją dłoń, swoją zdrętwiałą. Powoli dochodziła do normalności.

– Chodzi o to – zmienił temat, nie odpowiadając na moje pytanie – że to nie był wypadek.

Błyskawicznie uniosłem twarz, by na niego spojrzeć. Miał dziwny wzrok, który skupił się na mojej zaskoczonej twarzy.

– Ktoś... – zacząłem, ale mi przerwał.

– Nie chodź nigdzie sam, gdy ja nie wiem gdzie chodzisz.

Jak mu teraz powiedzieć, że spędzę z Piersem dwadzieścia cztery godziny?

– Nie chcę wpadać w panikę, kiedy widzę twoją lokalizację na komendzie, choć powiedziałeś, że idziesz na siłownię.

Poczułem dziwną odpowiedzialność. 


Szansa na szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz