Rozdział 33

1.3K 129 13
                                    



Z racji tego, że detektyw rozpoczął pracę z informatykami, by dostać informacje ze stron internetowych naszego denat, ja nie miałam co szukać na komendzie. Drygas jednoznacznie powiedział, że nie potrzebuje mnie widzieć dziś na oczy.

I w sumie dobrze, zjadłem na spokojnie śniadanie z Gabrielem i mogłem obejrzeć film dokumentalny o fokach w telewizji, co dało mi dodatkowe dwie godziny snu.

Podobno chrapałem, przez co Gabriel chciał mnie udusić poduszką. A w każdym razie tak relacjonowała mi Tatiana, podając mi drugie śniadanie.

– Ale naprawdę tak głośno? – dopytałem zaskoczony. – Nigdy wcześniej nie chrapałem.

– Gabriel wyszedł ze swojej nory, myśląc, że to w rurach coś się dzieje.

Śmialiśmy się chyba z pięć minut.

Uwielbiałem określenie gabinetu Gabriela norą. Żył tam zabunkrowany i często w ciemnicy

No po prostu wampir.

Kiedy po drugim śniadaniu zerknąłem cichaczem do tej jego nory, blondyn siedział przy biurku i kreślił wściekle coś po kartkach, jakby chciał się przebić nie tyle co przez dokument, ale przez drewniany blat biurka.

– Wychodzę... – zacząłem, ale urwałem, kiedy posłał mi spojrzenie wściekłego orangutana. – Mam nie wracać i zamieszkać pod mostem? – zasugerowałem pół żartem, widząc jego nieciekawe i wściekłe oblicze.

Westchnął i odgarnął sobie przydługie włosy z czoła. Kiedyś zasugerowałem mu fryzjera, ale on wtedy spojrzał na mnie z zaskoczeniem i powiedział, że fryzjer przychodzi regularnie do niego co dwa tygodnie w sobotę, kiedy ja jestem na siłowni. Wtedy też przyjrzał się dokładnie mojej czuprynie i niemal natychmiast napisał do swojego fryzjera, umawiając mnie na wizytę.

Od tego czasu nie poruszam tematu jego włosów.

– Gdzie idziesz? – zapytał, przybierając łagodniejszą aparycję.

– Na siłownię.

Nie wyglądał na zachwyconego, ale machnął ręką i powiedział tylko, bym zdążył na obiad. Taki właśnie miałem plan.

Gotowy do wyjścia z torbą na ramieniu i butelką wody w dłoni od Tatiany, podszedłem do drzwi, aby wyjść i przebiec się kawałek do siłowni, gdzie miałem karnet. Jednak natychmiast po otworzeniu drzwi napotkałem gościa u progu.

W pierwszej chwili byłem zaskoczony. Nie słyszałem, by ktoś dzwonił. W drugiej uświadomiłem sobie, że jest poniedziałek, a to fizjoterapeuta Gabriela.

Facet jak zwykle posłał mi niemiłe spojrzenie, ale ja już do tego przyzwyczajony rzuciłem:

– Dzień dobry, proszę wejść.

Odsunąłem się od drzwi, pozwalając mu wejść pierwszemu do środka. Zrobił to, czujnie mnie obserwując.

Miałem zamiar go zignorować i sam wyjść. Właściwie, to się już do tego przymierzałem i miałem zamykać frontowe drzwi za sobą, wiedząc, że gość wie, gdzie się udać. W końcu pracował tu dłużej niż ja dla Gabriela.

Jednak facet mnie zatrzymał. Po raz pierwszy się do mnie odezwał.

– Nie myśl sobie, że mu na tobie zależy – wypalił nagle, że zatrzymałem się, nie wiedząc co zrobić.

Drzwi stały uchylone, a ja się zastanawiałem, czy ten facet rzeczywiście zwrócił się do mnie.

– Co? – w końcu wykrztusiłem, mrużąc automatycznie oczy.

Pewnie zrobiłem tę idiotyczną, nic nie wiedzącą minę, jak to określa Gabriel.

– Gabrielowi nie zależy na nikim. Taka rada.

Po czym się odwrócił i pomaszerował do wnętrza domu.

Stałem jeszcze chwilę w tych drzwiach jak idiota, próbując zrozumieć, o co chodzi temu facetowi. Nie odzywa się do mnie, patrzy z pogardą, a teraz mówi, że Gabrielowi na nikim nie zależy.

Może gra ze mną w jakąś grę? Albo chce pracować dla Gabriela na moim stanowisku?

Zmarszczyłem brwi i zamknąłem w końcu frontowe drzwi, całkowicie zdezorientowany i zagubiony. Analizowanie i myślenie jest na pewno moim diabłem. Ani też niespecjalnie mocną stroną.

Nie nadaję się do myślenia.

Siłownia, na którą chodziłem, znajdowała się całkiem niedaleko osiedla, na którym mieszkałem. Musiałem z niego wyjść i przejść przez mały park, gdzie zazwyczaj wszyscy moi sąsiedzi chodzili z psami na spacer. Zbierało się tu też dużo bezdomnych kotów, które mieszkańcy dokarmiali.

O tej godzinie oczekiwałem spacerowicza albo jakiegoś bezdomnego kota w parku, a nie masochistę ze złamanym nosem.

W pierwszej chwili go nie zauważyłem. Wprawdzie nie zwracałem specjalnej uwagi na przestrzeń wokół mnie. Sprawdzałem powiadomienie ze strony z wiadomościami, które mi przyszło na komórce.

Jakiś nożownik grasował wczoraj wieczorem na dworcu głównym. Najgorsze było, że go znałem. Rozpoznałem go imieniu i inicjale. Arkadiusz M. A raczej, Naćpana Cytryna. Tak go nazywaliśmy w więzieniu. Bo zawsze był na haju i miał żółtą cerę.

Nie lubiłem go. Powinien być w psychiatryku, a nie w więzieniu. Wcześniej siedział za przemyt, teraz jak nic zamkną go w pokoju bez klamek.

Przynajmniej nikomu nic się nie stało. Tylko jeden policjant został draśnięty w ramię, z tego co mówią media.

I tak sporo dostanie za ten wybryk i zaatakowanie funkcjonariusza.

I właśnie wtedy, kiedy tak sobie myślałem o Naćpanej Cytrynie, coś chwyciło mnie za nogawkę spodni. Jak poparzony odskoczyłem, niemal upuszczając telefon na chodnik. Moje zaskoczone spojrzenie spotkało się z zmęczonymi oczami, które miały tak rozszerzone źrenice, że jak nic gość był naćpany.

W pierwszej chwili zobaczyłem oczy, później spuchnięty nos i krew.

Piers.

Siedział zgarbiony na ławce, w żałosnej pozie i wpatrywał się we mnie bardzo smutnym spojrzeniem.

Szczerze powiedziawszy, zrobiło mi się go... naprawdę szkoda. Słabo wyglądał. Jakby uciekał przed seryjnym mordercą.

Westchnął, skanując mnie spojrzeniem, a następnie wyciągnął rękę i znów chwycił mnie za nogawkę spodni. Pociągnął delikatnie w swoim kierunku, a ja bardziej z zaskoczenia i zmieszania widząc go w takim stanie, pozwoliłem sobie podejść do niego bliżej.

Oparł czoło o mój bok i westchnął boleśnie.

– Bóg chyba naprawdę istnieje, skoro mi ciebie podesłał, jak prosiłem – powiedział słabym głosem.

– WTF, co? – wykrztusiłem, mając wrażenie, że śnię. 


Szansa na szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz