35.

607 53 23
                                    

Dylan:

Gdy tylko wyszliśmy z biblioteki od razu wsiedliśmy do auta i zaczęliśmy się zastanawiać nad wszystkim czego się dowiedzieliśmy.

- Wiecie, że to niebezpieczne.... Jeśli serio tam mamy jechać, to musimy się zaopatrzyć w coś do obrony... Jakiś gaz pieprzowy czy coś - zaproponował Theo.

- Słuszna uwaga. Pojedziemy do sklepu po coś takiego - zarządził Brett i ruszyliśmy do sklepu

- Ja bym o tym nie pomyślał nawet, tylko jak jakiś wariat bym jechał już tam na miejsce - powiedziałem.

- I właśnie dlatego nie pojechałeś sam - wyjaśnił Theo i się pokrzepiająco uśmiechnął z przedniego siedzenia.

W takich właśnie chwilach całkowicie doceniałem to, że mam tak wspaniałych przyjaciół, którzy towarzyszą mi w tak niebezpiecznej misji. Gdybym był tu sam, działałbym pod wpływem impulsu, w emocjach, i jeszcze mi by się coś stało. 

Pojechaliśmy do sklepu i kupiliśmy gaz pieprzowy, oprócz tego Theo zajebał jakimś dzieciakom bejsbola i wyjaśnił, że nam bardziej się przyda i pojechaliśmy z pomocą gps-a we wskazane przez bibliotekarkę miejsce. 

Wyjechaliśmy z centrum, budynki zaczęły znikać, zamiast nich zaczęła się pojawiać jakaś uboga roślinność lub pustka, jednak za kilka kilometrów pojawił się las. Zwolniliśmy, bo właśnie w tym lesie zgodne z jej słowami miał stać ten rzekomy dom. Las duży nie był, ciągnął się przez może kilka kilometrów. Kobieta doradziła, byśmy zostawili samochód na leśnym parkingu i udali się ścieżką. Tak też zrobiliśmy. 

Parking leśny był pusty, nikogo oprócz nas. W lesie była głucha nienośna cisza, lekko przerażająca, przez ciszę przebijały się tylko śpiewy ptaków. 

Theo wyjął z bagażnika bejsbola i rzucił mi gaz pieprzowy, który ledwo złapałem, byłem tak zdenerwowany że już nawet traciłem refleks. 

- Ta cisza jest niepokojąca - rozejrzał się dookoła Brett.

- Dobra, idziemy - zarządził Theo. 

Postanowiliśmy się nie rozdzielać, to by było zresztą głupie, trzymaliśmy się razem, gorączkowo oglądaliśmy się za siebie i szukaliśmy tego domu, gdzie kiedyś rzekomo znajdowała się siedziba sekty. 

Przez czterdzieści minut bezskutecznie szukaliśmy tego miejsca, i gdy już byliśmy naprawdę zrezygnowani i mieliśmy dosyć, zza gęstych krzewów ukazała mi się jakaś budowla. Wyjrzałem od razu i zobaczyłem ogromny biały dom, a dookoła niego ogromny ogrodzony teren. Zawołałem po cichu chłopaków, stanęli jak wryci i patrzyli na to miejsce. 

Dom i ogrodzony siatką teren znajdował się na polanie, otaczały to wszystko drzewa i wyglądało to dosyć efektownie. Teren szczelnie był ogrodzony siatką, tylko nie spodobało mi się jedno... Na górze wysokiej siatki ogradzającej teren znajdował się drut kolczasty, to wyglądało jak jakieś więzienie.

- Ja pierdole - skomentował Brett.

- Schowajmy się - powiedział Theo i pociągnął nas w krzaki, tak żebyśmy nie byli aż tak widzialni. Z krzaków obserwowaliśmy dom.

- Co teraz? Przecież nie wiemy co jest w środku, czy w ogóle coś jest, a wchodzenie tam byłoby jedną z najbardziej nieodpowiedzialnych rzeczy na świecie - westchnął Brett.

- Musimy poczekać i zobaczyć czy ktoś stąd wyjdzie - powiedział Theo.

Tak też zrobiliśmy, siedzieliśmy w tych krzakach i obserwowaliśmy teren. Przez godzinę nie działo się nic, jakby nikogo tam nie było. Jednak po godzinie zobaczyliśmy, że jakieś dwie osoby wchodzą przez furtkę na to ogromne podwórko. Przeszli do domu i tam weszli. Przynamniej wiadomo było, że dom jest zamieszkany, ale czy tam jest mój Thomas? Coraz bardziej się niecierpliwiłem, i miałem coraz głupsze pomysły.

Mój drogi królewicz [DYLMAS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz