Pięć lat później…
Mając trzydzieści lat, nie miałem właściwie nic. Nie miałem nadziei, pracy i domu. Mieszkanie w Nowym Jorku musiałem sprzedać, gdyż nie byłem w stanie go utrzymywać sam. Straciłem pracę przestając być efektywnym, przez ciągłe zarywanie nocek, podczas których użalałem się nad sobą i stratą tak ważnej dla mnie osoby. Nie mogłem się pogodzić ze śmiercią męża i straciłem wszystko. Stałem się nikim.
Gdyby nie Niall, z którym się zaprzyjaźniłem spałbym pod mostem, bo nie byłbym gotowy powiedzieć o swoim upadku rodzinie. Jay ciągle do mnie wydzwaniała, chcąc wiedząc co u mnie i jak się trzymam, a ja kłamałem. Jedyne co mi wtedy wychodziło.
Kłamstwo wkradło się w moje życie na stałe. Kłamałem jej, że nie cierpię. Kłamałem Lottie, mojej jedynej siostrze, że nie potrzebuje miłość, że dobrze jest mi samemu. Kłamałem mojemu ojczymowi Danielowi, że dobrze mi się powodzi w pracy, że się rozwijam dalej, a tak naprawdę upadłem poniżej własnej godności, tracąc wszystko.
Niall okazał się naprawdę cudownym i wartościowym człowiekiem. Pomimo moich błędów i wiecznej niechęci jakiejkolwiek wsparcia od kogoś, zdołał mnie przekonać do siebie swoją upartością i radością z życia. Był najlepszym co mogło mnie spotkać, w najgorszym dniu mojego życia, jakkolwiek to nie brzmi, to właśnie tak było.
Zostałem przez niego przygarnięty jakoś dwa i pół roku po wypadku, gdy wydawałem swoje ostatnie pieniądze na alkohol, zatapiając swoje wszystkie niepowodzenia w alkoholu. Pamiętam, że to właśnie on zabrał mój nawalony tyłek do swojego mieszkania obiecując, że damy radę, razem. Od tamtej pory tam mieszkałem, w międzyczasie znalazłem pracę, która pozwoliłaby na jakiekolwiek pokrycie opłat i dokładkę do jedzenia.
Ze stanowiska dobrze usytuowanego architekta, wylądowałem na kasie w pobliskim sklepie spożywczym, co było zdecydowanie uwłaszczające, ale sam sobie zgotowałem taki los i nie mogłem nikogo winić. Straciłem wszystko, ale próbowałem się podnieść. Nie raz nie dwa, lecz chęci odchodziły z każdym spojrzeniem na srebrną obrączkę z grawerem, zawieszoną na cienkim, srebrnym łańcuszku. Przypominała mi o pustce, o jego braku obok mnie. Nie rozstawałem się z nią ani na chwilę, od tylu lat, wisiała na mojej szyi. Była mi ona bliższa, niż każde inne wspomnienie o ukochanym.
Szare dni przeplatały się z pozornie tymi słonecznymi. Pomimo ciepła i pięknej pogody na zewnątrz, mi wcale nie chciało się żyć. Zatracałem się w tym wszystkim czując, że nawalam nawet w aktualnej pracy, co było szczytem.
Zawsze to ja przyjeżdżałem do rodziców, nigdy oni do mnie, więc mogłem wciąż udawać, że jestem sławnym architektem, z pięknym mieszkaniem. Udało mi się to utrzymać w tajemnicy przez te pięć lat i zamierzałem to ciągnąć dopóki się dało, wierząc, że uda mi się wrócić do tego co było. Tylko w tej kwestii okłamywałem jawnie, nawet samego siebie.
Wprowadziłem się do sporego mieszkania Nialla, który w przeciwieństwie do mnie nie zniszczył swojej życiowej szansy i brał z życia garściami. Pracował w jakiejś ściśle chronionej placówce. Po książkach jakie miał w mieszkaniu, mogłem wnioskować, że jest jakimś naukowcem, może astrofizykiem, w każdym bądź razie zarabiał bardzo przyzwoite pieniądze. Nigdy mi do końca nie powiedział, czym się tak naprawdę zajmuje, ale nie chciałem naciskać. Dał mi więcej, niż mógłbym oczekiwać od kogokolwiek.
Nie chciał za to brać pieniędzy ode mnie, ale ja czułbym się jak totalny śmieć, nie dokładając się na nic i żerując na jego dobroci serca. Po większych rozmowach zgodził się na składki na takie rzeczy, jak jedzenie czy prąd. Widziałem nieraz, jak wkładał te pieniądze do jakiejś koperty, w niewiadomym celu, ale nigdy nie pytałem, bo nie były już moje, mógł robić z nimi co tylko chciał.
- Co za beznadziejny dzień. Czuję, że wywalą mnie nawet z tego głupiego sklepu…. - zacząłem użalając się w dalszym ciągu nad sobą, opadłem zmęczony na skórzaną kanapę, trzymając w dłoniach kubek z kawą, którą zrobiłem sobie tuż po powrocie.
- Ta praca to gówno Louis. Jesteś stworzony do większych rzeczy i dobrze o tym wiesz. Musisz tylko w to uwierzyć. - zaczął z uśmiechem blondyn, przesiadając się do mnie i zabierając mi kawę z ręki, natychmiast mocząc w niej swój dziób.
- No wiesz… kawę mógłbyś mi zostawić. - parsknąłem, próbując odebrać mu jedyną rzecz z jakiej się cieszyłem, łapiąc za rączkę kubka i pociągając w swoją stronę.
- Masz… i tak była niedobra, zbyt gorzka. Czyżbyś dostosowywał kawę do swojego nastroju? - zapytał zgryźliwie, szturchając mnie w bok z uśmiechem na twarzy.
- Ta kawa jest jedyną pozytywną rzeczą jaką dzisiaj mam, więc chciałbym chociaż w spokoju się jej napić. - zacząłem złośliwie, odsuwając się od chłopaka na sam koniec ogromnej kanapy.
- Wiesz… dziś w firmie, odkryliśmy coś. To będzie coś przełomowego, jesteśmy w trakcie badań, ale może Cię to zaciekawić. - powiedział nagle niebieskooki, przysuwając się do mnie z nieco poważniejszą miną.
- O czym Ty mówisz? Nie interesują mnie żadne probówki, ani jakieś nowoczesne lekarstwa. Nie potrzebuje już niczego. Dałeś mi tak wiele. - stwierdziłem odstawiając kawę na szklany stolik, uprzednio upijając dwa solidne łyki, odwróciłem się w jego stronę siadając po turecku.
- Uwierz to Cię zaciekawi, wierz mi na słowo Louis. - zaczął drążyć pewien swego, nie widziałem zupełnie o co mu chodzi i do czego zmierza.
- Zainteresowałoby mnie to tylko, gdyby… - wziąłem głęboki wdech. -... gdyby to mogło zwrócić mi Harrego, ale tego nie możesz zrobić, więc pozwól, że pójdę się już położyć. - szepnąłem cicho i wstałem z kanapy łapiąc w dłoń kubek z kawą, skierowałem się w stronę szklanych schodów, prowadzących na górne piętro ogromnego mieszkania.
- A co gdybym mógł? - zapytał chłopak, zwracając tym całą moją uwagę.
CZYTASZ
Forbidden love || Larry
FantasiaCzy wypadek, który rozdzielił kochającą się ponad życie parę, będzie w stanie złączyć ich drogi ponownie, ale w nieco innych okolicznościach? Czy bariery, które powstaną pozwolą zbliżyć się do siebie tym dwojgu? Czy miłość potrafi zagnieździć się w...