Rozdział 2 - Roma

295 27 66
                                    

Wsiadaliśmy właśnie do samolotu, spoglądając jeszcze ostatni raz za siebie, na otaczającą nas przestrzeń lotniska. Było już ciemnawo, gwiazdy migotały bardzo jasno, a blask księżyca oświetlał twarz mojego Harrego, podbijając swoim blaskiem jeszcze większe ogniki podekscytowania w jego oczach. Był taki piękny w tym świetle, niczym anioł. 

Gdy usiedliśmy, zajmując kolejno dwa miejsca od okna, uśmiechnął się do mnie, ukazując swoje dwa urocze dołeczki. Zapieliśmy pasy i spojrzałem na niego. Był nieco zaniepokojony, widziałem to. 

- Hazz skarbie, wszystko okay? - zapytałem znając prawdę, położyłem dłoń na jego kolanie. Wiedziałem jak bardzo bał się latać i tylko czekałem, aż przestanie udawać, że jest wszystko dobrze i przylgnie do mnie całym sobą, jak podczas każdej naszej podróży. 

- Dobrze wiesz, że nie. Czy ja zawsze muszę być taki słaby? - zapytał spoglądając na mnie niepewnie, spiął się nieco, po czym przytulił się do mnie, obejmując mnie ścisło w pasie.

- Nie mów tak kochanie, nie jesteś słaby. Strach nie jest słabością, a jedynie odruchem obronnym. Nie bój się... Ja wiem, że dawno tego nie robiliśmy, ale spokojnie. Za parę godzin będziemy na miejscu. Przed nami dwa tygodnie w cudownym, słonecznym Rzymie. - powiedziałem spokojnie, kojąco gładząc jego plecy, po czym przeniosłem swoją dłoń w jego włosy, delikatnie masując jego głowę. Widziałem, że to go rozluźni i nie myliłem się. Po chwili zaczął przymykać oczy, a oddech stawał się coraz bardziej spokojny. Nie minęło więcej niż piętnaście minut jak usnął. 

Byliśmy tego dnia wykończeni, gdyż pracowaliśmy do późnej godziny, by móc wyrobić normę godzinową na dany miesiąc. Dlatego też nasz wyjazd na lotnisko był zorganizowany w niemałym pośpiechu. Udało nam się spakować dwa dni wcześniej, co zdecydowanie ułatwiło nam sprawę. Gdy na ostatnią chwilę zjawiliśmy się przez zamknięciem bramek, odetchnęliśmy z ulgą. Lot miał być tylko formalnością, miał minąć szybko. Mieliśmy się cieszyć naszym wspólnym wolnym czasem, w tym pięknym miejscu. 

Przebudziłem się, słysząc niemałe zamieszanie wśród pasażerów. Krzyki były coraz głośniejsze, a ja próbowałem odnaleźć się w tym co się dzieje i gdzie jestem. Maszyna nie leciała już wcale płynnie. Zaczęło mocno nią telepać, jakbyśmy wpadli w jakąś burzę. Nagle z moich objęć wyrwał się Harry, nerwowo rozglądając się dookoła zaspanymi oczami. Spoglądaliśmy na całe zamieszanie z niepokojem, powstałe z przekrzykujących się ludzi, tworzący jedną wielką paplaninę słów, których nie szło nawet rozszyfrować. 

- Lou co się dzieje? - zapytał przerażony, ściskając nerwowo moją dłoń, zaciskając coraz bardziej uścisk, nie tylko w jego oczach budował się strach, sam nie byłem pewny co się właściwie dzieje i naprawdę nie mogłem zrozumieć nic przez krzyki.

- Nie wiem skarbie, mam nadzieję, że nic złego. - szepnąłem cicho do niego, będąc tak bardzo niepewny swych słów, przytuliłem do siebie chłopaka, który był już na skraju płaczu. Wiedziałem jednocześnie, że już nigdy nie wsiądzie do samolotu przez ten incydent. 

- Boję się, naprawdę się boję. - powiedział przerażony, wciskając się w moją klatkę piersiową, jego łzy zaczęły moczyć moją koszulkę. Sam byłem totalnie zaniepokojony, ale starałem się jak najmniej mu to okazywać, bo wpadłby w jeszcze większe spazmy, a tego za nic nie chciałem. 

Serce zaczęło mi podchodzić do gardła, gdy nagle ujrzałem za oknem, przy którym siedzieliśmy dymiący się jeden z czterech silników. Wypuściłem cicho powietrze. Odwróciłem natychmiast głowę, nie chcąc żeby Harry to zobaczył, wtem zjawiła się stewardessa. Stanęła wychodząc jak najbardziej na środek pokładu, trzymając w dłoniach urządzenie i zaczęła mówić. 

- Proszę państwa o spokój. Mamy chwilowe problemy, ale postaramy się je jak najszybciej rozwiązać. - powiedziała blond kobieta, z pewnym sztucznym przekonaniem jak dla mnie.

- To pewnie wcale nie chodzi do cholery, o ten palący się po prawej stronie silnik?! - zaczął nagle krzyczeć jakiś facet przed nami, Harry momentalnie poderwał się spoglądając za okno tuż po swojej prawej stronie, nawet nie zdążyłem go zatrzymać.

- O mój Boże! Louis, umrzemy! - zaczął krzyczeć, wpadając w jeszcze większą fale rozpaczy.

Kolejne osoby zaczęły spoglądać zza okno, wskazywane przez tego jegomościa. Krzyki się podniosły, a ja przestałem myśleć. Wyłączyłem się totalnie. Piękne chwilę przemknęły mi przed oczami. Nie minęła chwila nim włączyłem się ponownie, gdyż maszyna wpadła w jeszcze większe turbulencje, a kobieta upadła z urządzeniem w dłoni na podłogę. Szybko wstała, podtrzymując się siedzeń, ale nie udało jej się ukryć tych łez spływających po policzkach. To nie mogło skończyć się dobrze. 

- Proszę wszystkich o spokój. Z tej strony kapitan samolotu. Za chwilę uruchomi się system awaryjny i przed waszymi twarzami znajdą się maseczki. Proszę je natychmiast założyć, maszyna uległa uszkodzeniu, dwa silniki odmawiają posłuszeństwa i jesteśmy zmuszeni lądować awaryjnie. Robimy wszystko co w naszej mocy, żeby wylądować. - powiedział donośnym głosem mężczyzna, a jego słowa utkwiły w mojej głowie.

Dwa silniki uległy uszkodzeniu… 
Jesteśmy zmuszeni lądować awaryjnie… 

- Kocham Cię Harry. - powiedziałem nagle, unosząc go za trzęsący się ze strachu podbródek, ucałowałem jego drżące usta, czując słony posmak naszych łez, po czym oboje założyliśmy maski, mocno trzymając się za splecione dłonie.

Forbidden love || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz