♣︎Prolog♣︎

1.7K 73 33
                                    

Podobno na zewnątrz wszystko było jasne i kolorowe. Podobno powietrze na zewnątrz pachniało pyłkiem kwiatowym i trawą tak słodką i rześką, że natychmiast w jakiś magiczny sposób dodawało energii. Dzieci bawiły się i krzyczały ganiając za kolorowymi motylami i ptakami, obserwowane z oddali przez baczne oczy rodziców.

Podobno.

Odkąd Will po raz ostatni zobaczył światło słoneczne, minęły całe lata. Jeśli oczywiście kieydykolwiek je widział. Tak przynajmniej mówił mu Pan Robert, ale on tego w ogóle nie pamiętał. Powietrze zawsze było ciężkie i zatęchłe, nigdy lekkie, jak mówił Pan Robert.

Pan Robert był dla niego prawie ojcem, chociaż bardziej podziwianym mędrcem, znawcą zewnętrznego świata tak fascynującym, jak nikt kogo kiedykolwiek poznał. Opowiadał mu o nim z taką pasją, jakiej nie miał nikt, kogo Will kiedykolwiek widział. Codziennie żałował, że prawdopodobnie nigdy nie zobaczy tych cudownych widoków. Całe życie spędził praktycznie w jednym pokoju i nic jak na razie nie zapowiadało się na zmiany.

Co to były kwiaty? To najbardziej go interesowało. Podobno to były takie rośliny z żółtym środkiem i kolorowymi płatkami dookoła. Pan Robert mówił, że jest ich wiele rodzajów. Podobno takie malutkie z drobnymi białymi płatkami nazywane były stokrotkami. Inne, z czerwonymi płatkami zawiniętymi do środka w jakiś dziwny sposób były różami. Były jeszcze też takie białe, które pływały na wodzie. Lilie wodne. Will często próbował sobie to wyobrazić, jednak w jego głowie zawsze wyglądało to nienaturalnie, dziwnie i sztucznie.

Kiedyś poprosił Pana Roberta, by narysował mu różę w swoim notesie, jednak on stwierdził, że nie umie rysować. Widząc zrezygnowanie malujące się na twarzy ośmiolatka obiecał, że kiedyś sam pokaże mu, czym są róże.

A teraz już go nie było.

Jedyna osoba, która kiedykolwiek się o niego troszczyła w tym całym dziwnym i niepokojącym miejscu zniknęła. Zabrali go. Tak po prostu. Pan Robert był już starym człowiekiem, grubo po pięćdziesiątce. Takiego nikt by nie kupił.

Minęło kilka godzin, a on dalej nie wracał. To musiało oznaczać najgorsze. Zabili go.

Nie potrafił się z tym pogodzić.

Leżał na łóżku, tępo patrząc się na ścianę, pod którą stało jego łóżko. Pod meblem nadal leżała walizka Pana Roberta. Mężczyzna nigdy nie pozwolił mu jej otwierać. Sam też się o nią bardzo troszczył, jak o jakiś najcenniejszy skarb.

Nie wyszedł z własnej woli, stwierdził Will, czując jak przerażające uczucie pustki ogarnia resztę jego ciała. Nie odszedł by sam. Nie bez walizki.

Nagle zrobiło mu się przerażająco zimno. Nakrył się cienką płachtą pod którą zawsze sypiał, ale nic to nie dało. Chciał przykryć się jeszcze tą z łóżka Pana Roberta, ale nie potrafił wstać. Ciało wydało mu się być takie ciężkie...

Usłyszał, jak drzwi otwierają się gwałtownie i z trzaskiem uderzają w brukowaną ścianę tak mocno, że aż pokój się zatrząsł. Z sufitu odpadło kilka płatków szaro-burego tynku. Will ze strachem zadarł do góry głowę.

W drzwiach stał wysoki mężczyzna z rudym wąsem w czarnym kombinezonie. Willowi przeszło przez głowę, że trochę przypomina Pana Roberta. Też miał rude loki wystające spod czapki, długą brodę i wąsy oraz śmieszny, kartoflowaty nos. Tylko, że Pan Robert zawsze był uśmiechnięty, a ten mężczyzna miał twarz obojętną jakby wyciosaną w posągu.

Zdziwiony Will usiadł na brzegu łóżka. Był jednocześnie zaciekawiony jak i przestraszony. Był to pierwszy raz od bardziej dawna, gdy zobaczył innego człowieka, który nie był Panem Robertem. Oczywiście kochał swojego przybranego ojca, jednak nic nie było w stanie odebrać mu zwykłej dziecięcej ciekawości świata. To był ktoś nowy. Inny. Nieznany. I to właśnie sprawiało, że był niespodziewanie fascynujący. Nawet jeśli był trochę straszny.

Kwiaty z twojego ogrodu || BoyxBoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz