♣︎6♣︎

1.1K 53 39
                                    

Will czekał i czekał, ale Wiktor nie wracał. Było to dziwne - zupełnie, jakby mężczyzna przestał się nim interesować. Nie był co prawda z nim cały czas, jednak przychodził i znowu wracał. A teraz nie. Will był zdezorientowany. Znaczy się, dla niego to było i lepiej, że Wiktora nie było. Nie chciał, żeby przychodził. Nie chciał go już więcej widzieć. Nie po tym, co mu zrobił.

Czuł się już trochę lepiej. Niedużo, ale odrobinę. W międzyczasie się przespał na twardej posadzce, więc głowa przestała go boleć. Wcześniej dosyć konkretnie pulsowała bólem od długich godzin płakania. To zawsze było lepsze niż nic. Czuł, że już zaczyna myśleć jaśniej. Nie wiedział, czy miał się z tego cieszyć; tak, nie kręciło mu się już w głowie, nie był zamulony, ale jego umysł zbyt ochoczo powracał do wydarzeń z poprzedniej nocy. Wolałby o nich zapomnieć, więc nie bardzo mu było to na rękę.

Reszta ciała płonęła żywym ogniem przy prawie każdym ruchu, dlatego wolał siedzieć w miejscu niż chodzić po pokoju, chociaż miał na to wielką ochotę. Jedyne co mógł teraz robić, to bezmyślnie wgapiać się w te okropnie białe ściany, odcinającą się na śnieżnej podłodze krew zmieszaną z wymiocinami i wracać do wspomnień, o których wolałby nie pamiętać. Mógł tylko czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Jedno było jasne: nie zostanie tu na zawsze.

Wiktor znowu przyjdzie.

Znowu go pobije. Znowu zgwałci. Znowu skrzywdzi.

Nie pozwoliłby mu na tak długie chwile samotności. A nawet gdyby pozwolił, w co Will szczerze wątpił, nigdy nie wypuściłby go. Nie dałby mu nigdy wyjść na dwór. Resztę życia spędziłby pod ziemią. Nie żeby do tej było inaczej.

Nie mógł już znieść tej niepewności. To Wiktor miał przyjść czy nie? Cokolwiek miało się stać, wolał już to mieć za sobą. Raz już się pozbierał, to pozbiera się i drugi. I tak nie miał jakiegokolwiek innego wyjścia.

Już musiał żyć w odrażającym obrzydzeniu do siebie, ale to było lepsze niż śmierć w męczarniach. Ból potrafił znieść, a już i tak nienawidził siebie, więc kolejna obelga nie byłaby taka obciążająca.

Usłyszał stukanie do drzwi. Natychmiast się spiął.

- Dziwne... - szepnął do siebie, czując suchość w gardle.

To nie był Wiktor. On by nie pukał, tylko od razu otworzył drzwi. Gdyby były zamknięte, zacząłby je szarpać lub kopać. Nigdy by nie zapukał.

Klamka została naciśnięta i drzwi się lekko uchyliły. Will nie mógł uwierzyć, że przez cały ten czas były otwarte. Nie przyszło mu nawet do głowy, żeby to sprawdzić. Poczuł się zażenowany własnym zachowaniem. Gdyby tylko wcześniej to sprawdził, może byłby już wolny...

Ale zaraz przypomniał sobie o krętych korytarzach, w których szybko by się zgubił. Nie miał przecież żadnej gwarancji, że udałoby mu się uciec. I pewnie natknąłby się na Wiktora, który pokazał mu wczoraj, czym kończyło się samo rozważanie ucieczek.

Natychmiast otrząsnął się z tych myśli, czując, jak zbiera mu się na wymioty. Nie chciał znowu żygać. To byłoby jak przyznanie się do słabości. A on nie chciał już być słaby.

Nie, nie, tylko nie to. Nie znowu... powtarzał sobie, by się uspokoić.

Zdołał się powstrzymać od zwymiotowania.

Drzwi uchyliły się szerzej. Stanęła w nich niziutka kobieta w beżowym płóciennym płaszczu. Włosy miała wściekle rude, prędzej szkarłatne niż pomarańczowe. Były zawinięte jakoś z tyłu, w nieznany Willowi sposób. Na stopach miała szare buciki z różowymi pomponami. Zaczęła lustrować chłopaka bacznym wzrokiem, nie omijając wzrokiem żadnej z jego posiniaczonej części wychudzonego ciała.

Kwiaty z twojego ogrodu || BoyxBoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz