Prolog

616 58 52
                                    

Wyjęłam swoje walizki z autokaru, a następnie zaczęłam przyglądać się budynkowi, w którym przez najbliższe dziesięć dni miałam nocować.

Moja klasa wygrała jeden z najważniejszych konkursów, jaki co roku był organizowany w naszym mieście i ja przyczyniłam się do tego sukcesu. W ten sposób mogłam spędzić ponad tydzień nad morzem. Marzyłam o tym od dziecka. Za połowę wyjazdu płaciła nasza szkoła, a drugą połowę trzeba było dołożyć samemu.

W takich chwilach nie żałowałam, że rodzice się rozstali. Chociaż kontakt z tatą miałam od tamtej pory średni, to ucieszyłam się, gdy zaoferował, że zapłaci za resztę wycieczki.

Może myślał, że w ten sposób mnie trochę przekupi? Mogło tak być. A ja nie miałam zamiaru z tego nie skorzystać, bo za bardzo pragnęłam znaleźć się w tym miejscu, w którym stałam.

No może nie dosłownie. Nadal nie zobaczyłam z bliska morza. Jedynie przez szybę, kiedy dojeżdżaliśmy pod czteropiętrowy hostel. Gdyby nie ojciec, to raczej musiałabym się pożegnać z tym wyjazdem. Mama zarabiała dobrze, ale źle bym się czuła, gdyby miała wydać sporą kwotę na moje dziecięce marzenie. O tacie nie miałam takich myśli.

Starałam się zachować spokój, gdy widziałam, z jaką szybkością idzie reszcie z wyjmowaniem walizek. A szło im opornie. Bardzo. Chciałam, żeby nauczyciele szybko nas zameldowali, abym mogła jak najszybciej pójść na plażę. Z tego, co się dowiedziałam, to mieliśmy do niej niecały kilometr.

Przewróciłam oczami, gdy jednej z dziewczyn z mojej klasy zaklinował się bagaż z jakimś innym. Wszystkie ubrały się, jakby miały spotkać tego dnia miłość swojego życia. Ja jako jedyna miałam na sobie spodnie, a dokładniej szare dresy, ponieważ stawiałam zdecydowanie na wygodę i biały top. Nie zależało mi na tym, aby zwrócić czyjąś uwagę.

Oddychaj spokojnie, Cassie. Kurwa, oddychaj spokojnie. Cieszyłam się, że miałam włożone słuchawki w uszy, bo melodia z jednej z piosenek Eda Sheerana sprawiała, że zachowywałam resztki opanowania się.

- Chodźmy - odezwał się pan Williams, zapraszając nas w końcu do środka.

Kiedy wchodziliśmy do hostelu, jakiś drugi autokar zaczął wjeżdżać na parking. Jednak nie skupiłam na nim uwagi, a na dwóch dziewczynach przy recepcji. Miałam nadzieję, że pójdzie szybko i za kilka minut będę mogła pędzić nad morze.

Dwie szatynki, które mogły mieć po około dwadzieścia parę lat, nie zauważyły nas od razu.

- Myślisz, że ta grupka bogaczy z zeszłego roku znowu przyjedzie? Obiecali, że wrócą - odparła z niechęcią jedna.

- Mam nadzieję, że tylko żartowali - odpowiedziała jej druga.

Dopiero potem przeniosły wzrok na naszą grupkę. Było nas siedemnaście osób włącznie z dwoma nauczycielami.  Mieliśmy zarezerwowanych osiem pokoi. Chłopaków było ośmiu, a dziewczyn siedem, więc sprawnie poszło nam przydzielenie ich sobie. Na moje szczęście przypadł mi ten jednoosobowy.

Kiedyś próbowałam integrować się z moją klasą, ale wieczne kłótnie, dramy i tym podobne zachowania mnie po prostu wykańczały.

Ale i tak cieszyłam się, że była tu jedna osoba, do której zawsze mogłam się odezwać, gdybym tego potrzebowała, a ona mnie nie odtrąci przez to, jaka jestem. Nie jak ja kiedyś ją.

A był to mój stary przyjaciel, Joe. Zraniłam go bardziej niż on mnie, a i tak zawsze mogłam na niego liczyć, gdy na przykład potrzebowałam notatek z lekcji, kiedy byłam chora. Starałam się jednak korzystać z jego pomocy jak najrzadziej.

Mimo, że miałam osiemnaście lat, to wolałam spędzać czas samotnie niż z kimś. Jak na razie wystarczało mi to, że miałam młodszego brata i to on był dla mnie najważniejszy.

Dzięki tobie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz