Rozdział 1: Nieproszony gość

351 12 0
                                    


CZĘŚĆ PIERWSZA

Marinette nie była pewna co ją obudziło. Gdy z wielkim trudem otworzyła oczy, zorientowała się że jest jeszcze ciemno. Przez odsłonięte okno, do pokoju wpadało blade światło księżyca, które sprawiało, że rozwieszone na ścianach zdjęcia zdawały się ruszać. Niemal jakby żyły własnym życiem. Dziewczyna spojrzała na telefon i z miejsca pożałowała swojej decyzji. Nieprzyzwyczajone do światła oczy, zapiekły ją niemożliwe, gdy ekran rozświetlił pomieszczenie. Piąta nad ranem. Było to o tyle dziwne, że o Marinette powiedzieć można było naprawdę wiele, ale na pewno nie to, że wstawanie rano było jej mocną stroną. Zwykle mając do szkoły na ósmą, z łóżka zrywała się za piętnaście, a z domu wybiegała za pięć. Coś jednak wyrwało ją z objęć morfeusza. Tylko co?

- Tkki? Śpisz? - wyszeptała dziewczyna, jednak nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Nie żeby było to zaskoczeniem. Jej Kwami czerpała z nawyków przyjaciółki pełnymi garściami. No, na tyle na ile mogła jako istotka garści pozbawiona.

Marinette wstała z łóżka, ziewnęła potężnie i rozprostowała stawy. Jeszcze raz zerknęła na telefon i po chwili namysłu sięgnęła po koc i ruszyła w stronę tarasu.

- Nic tak nie pomoże w rozbudzeniu się, jak łyk świeżego, rannego powietrza - mruknęła bardziej do siebie niż do śpiącej Tikki i otworzyła klapę tarasową.

Ułożyła się wygodnie na rozstawionym leżaku, owinęła się szczelnie kocem i z rozmarzeniem spojrzała na budzący się do życia Paryż. Pierwsze autobusy wyruszały właśnie w swoje kursy, aby zabrać ze sobą, spieszących na pierwszą zmianę pracowników okolicznych kawiarnii i biur. Księżyc minuta za minutą przegrywał, przesądzoną z góry walkę ze świtem i już po chwili Marinette mogła podziwiać jak pierwsze promienie jesiennego słońca otaczają ciepłem, kolejne ulice jej rodzinnego miasta. Zamknęła na chwilę oczy i wsłuchała się w poranek. Dopiero teraz, dziewczyna zorientowała się co tak naprawdę ją obudziło, usłyszała za sobą dźwięk. Odwróciłą się gwałtownie, gotowa do reakcji, jednak po chwili zorientowała się co jest źródłem hałasu. Był to mały, czarny kotek, który z typowym dla młodego wieku uporem próbował wskoczyć na zdecydowanie za wysoki komin jej dachu. Wydawał przy tym, raz na jakiś czas przeciągłe miauknięcie, które to niewątpliwe w pewnym momencie dotarło do sennej podświadomości Marinette. Uśmiechnęła się pod nosem.

- A to ironia, że nawet w domu nie dajesz mi spokoju co Kocie? - nie sądziła, że kotek zareaguje ale ten gdy tylko usłyszał ludzki głos, spojrzał się ciekawie w jej stronę i dumnym krokiem ruszył ku niej. Dumnym na tyle, na ile pozwalały mu na to jego malutkie jeszcze łapki. Kiedy z miaukiem sturlał się po gzymsie i wylądował tuż obok dziewczyny, ta uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Kto by pomyślał, że nawet taki maluch jak ty umie spaść na cztery łapy? Uraczysz mnie jakimś dowcipem na powitanie? - kotek co prawda nie uraczył jej dowcipem, ale najwyraźniej uznał za stosowne by miauknąć na powitanie. Dotknął zimnym noskiem dłoni dziewczyny, po czym bez większych problemów wskoczył jej na kolana i zaczął ugniatać sobie miejsce do spania.

- Wygląda na to, że posiedzimy tutaj dłużej. Dobrze, że robi się coraz cieplej, co kociaku?

W odpowiedzi usłyszała tylko senne miauknięcie.

Pamiętaj mnie - część pierwsza | Biedronka i Czarny KotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz