6

569 31 10
                                    

-Niech będzie, ale masz być posłuszny. Do Kaer Morhen i tak daleka droga. 

Młodszy wiedźmin popatrzył na niego ufnymi, lśniącymi oczętami. Nagle wstał, pokonał dystans dzielący ich i z małym odskokiem wtulił się w pierś siedzącego białowłosego. 
Ta reakcja była nowością dla Geralta. 
Chwilę był bez ruchu, ale po tym czasie poklepał "młodzika" po plecach. 

-No już, już. 

-Powiedz. Jak u was przebiega proces tworzenia wiedźminów. 

Zainteresował się kot puszczając swego mentora i usadowił się obok. 

-Raczej niczym się nie różnią od tego jak było z tobą. Próby traw, mordercze treningi… 

-Izolacja na 10 lat? 

-Co? 

-Nooo tuż po podaniu mutagenów. Klatka w ziemi z drewnianą kratą jako sufit. Czasami coś ci rzucą, a jak masz szczęście to chwycisz jakieś przebiegające małe zwierzę… Chcieli mnie znowu zamknąć… To zwiałem. 

-Jaskier. To nie jest część wiedźmińskiego szkolenia… to hmm. Jednak podróż do warowni jest nieunikniona. Ruszymy tam na zimę. Na razie siedzimy noc tutaj. 

Geralt był całkowicie zmieszany. To co powiedział mu towarzysz nie było normalne, a może było tylko w ubiegłym wieku. Musiał poradzić się kogoś bardziej doświadczonego. Do tego czasu zajmie się nim. Nie wiedząc czemu sam ma taką chęć. 

Julian ułożył się w dość nietypowy sposób. Mianowicie w pozycji embrionalnej i usiłował zasnąć. Wyglądał jakby było mu zimno, a leżał bliżej ognia. 
Białowłosy przewrócił oczami i zbagatelizował to. A niech chłop śpi jak mu wygodnie. 

Wydawałoby się, że długo nie pospali. Poranek nastał zadziwiająco bardzo szybko i w samym lesie zrobiło jakby przyjemniej. 
Geralt raczył otworzyć oczy w idealnym momencie, kiedy jego nowy wychowanek właśnie miał pogłaskać jego konia. 

-Dotknij płotkę, a obetnę ci obie ręce. 

Zagroził bardzo poważnie, aż młodszy zabrał szybko ręce i wstrzymał oddech. 
Kiedy jednak zorientował się jaka ta sytuacja była komiczna, zaśmiał się. 
Mimo to odczuwał nutkę grozy w sercu i nie ośmielił się dotknąć konia. 

-Jasne mistrzu. 

-Ustalmy pewne zasady. Nie nazywasz mnie mistrzem. Słuchasz moich poleceń. Nie dotykasz konia. Nie odzywasz się do ludzi, kiedy ci zakaże. 
Nie będę się powtarzał. 

-Jasne. Zapamiętam mis.. Znaczy Geralcie. 

-Hm. To teraz idziemy do Zalipia. Muszę porozmawiać z sołtysem. 

-Mogę zabrać tylko kilka swoich rzeczy? 

-Hm. 

Niedaleko ich obozu znajdowało się drzewo, a na jego gałęziach wisiały rzeczy młodszego. 
Jakieś zapasowe ubrania, które wcisnął do torby, lina i inne pierdoły, w tym jakieś monety. 
Prócz tego zerwał jeszcze swój medalion. Chwilę na niego patrzył. Zdecydowanie nie chciał go zakładać. 

-Naładowany? 

-Mhm… nie zasługuje, żeby go nosić. 

-Noszenie go nie zależy od zasług. Jesteś Wiedźminem i to twój obowiązek go nosić. Korzystałeś już ze znaków? 

-Nie… 

-Wiesz jakie są? 

-Yrden, Igni, Axii, Aard, Queen. 

-Nadrobimy to… chodź. 

Wyszli z lasu i spacerkiem znaleźli się w wiosce. Całą drogę usta Jaskra się nie zamykały. Gadał o wszystkim i o niczym. Jakby przez wieki nie miał się do kogo odezwać… cóż po części tak było. 

Bardziej Dziki [Geralt x Jaskier]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz