20.

211 3 0
                                    

- Nie bójcie się. - uśmiechnęłam się łagodnie - Nic się już wam nie stanie. Ten bydlak zapłaci za to.
-------------------------------------------------------------

- K-kim jesteś? - zapytała niepewnie jedna z nich.
- Jesteśmy osobami, które wam pomogą kochane. Po ile macie lat? - zapytałam.
- J-ja mam 15.. - powiedziała dosyć niska dziewczyna.
Inne dziewczyny również podały swój wiek. Były w nich jedna 14, trzy 15, cztery 16, cztery 17, dwie 18 i jedna 19.
- Słyszycie to? - odwróciłam się w stronę moich ludzi i złapałam się za głowę.
- Tak miss! - powiedzieli chórem.
- Jak ja nienawidzę takich ludzi jak ty! - warknęłam w stronę szefa czarnej kotwicy, który bezczelnie się uśmiechał.
- Same chciały. - zaczął się śmiać.
- Chciały, żebyś zrobił im zastrzyk jakimś gównem i być gwałcone?! - wykrzyczałam w jego stronę a ten nie przestawał się śmiać.
- Miss.. - podszedł do mnie jeden z moich ludzi - Według tego raportu trzy dziewczyny miały u niego dług w wysokości 200 tysięcy wonów. - powiedział to ciszej.
- Kiedy ludzie się nauczą, że od mafii nie pożycza się pieniędzy. - uderzyłam się w głowę.
- Również przekopaliśmy różne źródła i wszystkie dziewczęta są zaginione.
- Jesteś z siebie dumny? - powiedziałam w stronę mężczyzny, który stał za tym wszystkim.
- Bardzo. - śmiał mi się prosto w twarz.
- Trzymajcie go. - patrzyłam mu prosto w oczy. Moi ludzie wykonali moje polecenie.

Po chwili do niego podeszłam i kopnęłam go mocno w twarz.
- Mało ci było wrażeń po dzisiejszym dniu jak dostałeś od mojego przyjaciela?
- Chodzi ci o tego chłoptasia, z którym do łóżka chodzisz? - zaczął się znowu śmiać.
- Nie masz prawa tak o mnie i o nim mówić! - znowu kopnęłam go w twarz a ten splunął krwią w bok.
- Prawda boli?
- To co teraz mówisz jest kłamstwem a ja nie lubię kłamstw. - poraz kolejny kopnęłam go w twarz - Przynieście narzędzia. - powiedziałam w stronę jednego mężczyzny.
- Tak jest miss!
Po chwili wrócił z kleszczami do kastracji.
- C-co to jest?! - krzyknął przerażony mężczyzna.
- To? - wskazałam na narzędzie - Weterynarze używają tego do kastrowania zwierząt nazywają to inaczej burdizzo. - uśmiechnęłam się do niego.
- D-dlaczego t-to p-przyniósł?!
- Żeby cię wykastrować zboczeńcu. - zaśmiałam się - Panie Kim! Może pan zacząć. - z ukłonem uśmiechnęłam się do mężczyzny do którego mówiłam.
- Tak jest miss. - miał maskę na twarzy oraz czapkę z daszkiem, żeby nie zagrozić swojej rodzinie przez to co aktualnie robi.
- Pan Kim jest cudownym weterynarzem, który zna się na swojej specjalizacji. - oczywiście używałam innego nazwiska mężczyzny, żeby go ochronić - Dziewczyny my nie będziemy patrzeć na to co się teraz będzie dziać. Niedaleko stąd jest pyszna kawiarnia! Chodźmy tam coś wypić. Co wy na to? - wszystkie kiwnęły głową na tak.

Siedziałyśmy wszystkie w bardzo dobrze mi znanej kawiarni. Wszystkie dostały to co chciały. Zastanawiałam się jak można dopuścić się do tak okropnych rzeczy w stosunku do tak młodych dziewcząt. Oblech.. jak myślę o nim chce mi się rzygać.
- Proszę pani kiedy będę mogła wrócić do domu? Moi rodzice pewnie się okropnie martwią. - powiedziała najmłodsza dziewczynka.
- Zróbmy tak, że zadzwonię do twoich rodziców. Podaj mi tylko numer dobrze? - odpowiedziałam z troską w głosie.
- Dobrze.. no to tak *** *** ***. - wybrałam numer i zadzwoniłam. Po dwóch sygnałach ktoś odebrał.
- Halo?
- Dzień dobry. Czy państwa córka zaginęła? Ma 14 lat i ma na imię.. - spojrzałam na dziewczynkę, żeby mi podpowiedziała swoje imię.
- Yoon Hee. - powiedziała dziewczynka.
- Ma na imię Yoon Hee. - uśmiechnęłam się do czternastolatki.
- Tak! To nasza córeczka! Zaginęła dwa miesiące temu i w dalszym ciągu nie możemy jej odnaleźć. - usłyszałam ciche pociągnięcia nosem.
- Tak się składa, że znalazłam państwa córkę. Obecnie znajdujemy się w kawiarni. Wyśle pani adres w wiadomości.
- Dobrze! Natychmiast przyjadę z mężem! - po tych słowach rozłączyła się.
- Za niedługo przyjadą twoi rodzice. - uśmiechnęłam się do niej.

W między czasie dzwoniłam też do innych rodziców dziewczynek. Do momentu aż nie przyjechali pierwsi rodzice. Natychmiast weszli do środka, zaczynając się przy tym rozglądać na wszystkie strony.
- Dobry wieczór. - powiedziałam miło.
- Dobry wieczór. Gdzie moja córka Ro Na?! - krzyknęła kobieta.
- Ro Na! Twoi rodzice! - po moim zawołaniu, podeszła do nas dziewczyna.
- M-mama?! T-tata?! - w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia.
- Tak skarbie! To my! - dziewczynka podbiegła do swoich rodziców i mocno ich przytuliła.
- Bardzo dziękujemy pani!
- Żaden problem. - uśmiechnęłam się do szczęśliwej rodziny. Szkoda, że moja już taka nie jest..
- Panno Mei. - z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos dziewczynki.
- Ro Na! Nie ładnie mówić po imieniu. - powiedziała kobieta, która stała obok niej.
- Nic nie szkodzi. Kazałam im mówić po moim imieniu bo nie lubię jak ktoś mówi po nazwisku. - powiedziałam w stronę jej rodziców z uśmiechem. Co chciałaś kruszynko? - spojrzałam na nią.
- Bardzo dziękuję za pomoc - pokłoniła się w moją stronę.
- Nie ma za co dziękować. - również się pokłoniłam - Żyjcie spokojnie, długo i szczęśliwie. - pomachałam im na pożegnanie a szczęśliwa rodzina wyszła.

Z innymi dziewczynami było podobnie co do pierwszej dziewczyny. Tylko małe szczegóły się zmieniały. Zostały ze mną dwie dziewczyny. Jedna osiemnastolatka oraz dziewiętnastolatka.
- A z wami co? - zapytałam.
- My nie mamy rodziców.. - odezwała się młodsza.
- Macie jakąś rodzinę?
- Nie.
- Macie gdzie się podziać? Czy domu też nie macie.
- Nie mamy nic. - po jej słowach zaczęłam się zastanawiać co powinnam zrobić w takim wypadku. Do kawiarni jednak w tym czasie przyszedł jeden z moich ludzi.
- Miss.
- Tak? - spojrzałam na mężczyznę.
- Wszystko zrobione. Czekamy teraz na pani ruch.
- Idziemy tam. - odezwałam się - Chodźcie dziewczyny.

Wróciliśmy na miejsce gdzie wcześniej się znajdowaliśmy. Zobaczyłam mężczyznę, leżącego na ziemii i zwijającego się z bólu.
- Na co ci było zadzierać ze mną? - pokiwałam głową na znak niezadowolenia.
- P-pożałujesz t-tego suko! - warknął przez zęby.
- Zamknij się bo gorzej skończysz. Czego ty nie rozumiesz? Jestem silniejsza od ciebie i tych twoich pachołków razem wziętych. - kucnęłam przy mężczyźnie a ten splunął mi w twarz.
- Tyle jesteś warta.
- Miss! - podał mi chusteczkę, żebym wytarła twarz.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego i wstałam, wycierając krew - Podnieście go. - od razu wykonali moje polecenie.
- Czego jeszcze chcesz dziwko! - dalej krzyczał w moim kierunku szef czarnej kotwicy.
- Grzeczniej! - uderzyłam go w brzuch a ten się skulił z bólu.
- Jutro będziesz martwa!
- Uważaj do kogo mówisz śmieciu. - kopnęłam go w twarz a ten splunął krwią w bok.
- Znasz może Bin'a? - uśmiechnął się - On mnie pomści suko! - zaczął się śmiać.
- Podnieście go! - byłam już poważnie wkurzona - Skąd go znasz?!
- Był u mnie wczoraj i podpisał ze mną sojusz. - patrzył na mnie tym swoim powalonym spojrzeniem.
- Zobaczymy kto kogo zniszczy pierwszy. - wskazałam mężczyznom, żeby bardziej przyciągnęli go do poręczy mostu - Żegnaj frajerze. - pomachałam mu i kopnęłam prosto w kratkę piersiową przez co wpadł do rzeki, która znajdowała się za nim.
Patrzyliśmy jeszcze przez chwilę jak jego ciało unosi się na powierzchni.
- Wyślijcie ludzi, żeby przeczesali brzegi rzeki, żeby ten śmieć nie przeżył.
- Tak jest miss! A co zrobić z tymi dziewczynami? - zapytał mężczyzna.
- Wynajmijcie hotel na moje nazwisko, żeby mogły tam przenocować. Jutro ogarniecie im mieszkanie, żeby mogły tam mieszkać. Dajcie im też trochę pieniędzy.
- Trochę czyli ile? - dopytał mężczyzna.
- Nie wiem.. 25 tysięcy wonów?
- Tak jest miss! - ukłonił się w moim kierunku i odszedł a ja podeszłam do dziewczyn.
- Pojedziecie z nimi do hotelu. Na moje nazwisko będziecie mieć pokój. Jutro za to dostaniecie klucze do nowego mieszkania i 25 tysięcy wonów. - uśmiechnęłam się z troską.
- Dziękujemy pani Mei! - widziałam jak ich oczu się zaszkliły ze szczęścia.
- Nie ma problemu kochane. Będę już uciekać bo miałam być półtorej godziny temu w domu a droga zajmie mi jeszcze trochę czasu. - podrapałam się po karku.
- Do widzenia! - powiedziały razem, kłaniając mi się na pożegnanie.
- Do widzenia. - zrobiłam to samo i poszłam w kierunku motoru, którym przyjechałam.

Dojechałam do domu kilka minut przed północą a miałam wrócić około 21. Nie no idealne wyczucie czasu. Miałam tylko nadzieję, że Namjoon jeszcze się nie dowiedział o tym, że wyszłam z domu. Weszłam do środka i cicho kierowałam się do swojego pokoju. Weszłam do środka i odetchnęłam z ulgą bo nie widziałam go nigdzie. Zapaliłam światło a na moim łóżku siedział Namjoon. Świetnie..
- Gdzie się było? - zapytał, zabijając mnie wzrokiem.

Bo oni nie wiedzą kim jestemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz