Prolog. Everything will be alright

141 18 29
                                    

11 listopada, 2038


Było ciemno, kiedy samochód Rose dojechał w umówione miejsce. Drzwi otworzyły się z chwilą, gdy silnik zgasł i zanim siedzący w pojeździe android zdążył wysiąść, jego oczom ukazał się rząd dużych, czarnych pontonów i biegające wokół nich osoby. Przez jeden, krótki moment pomyślał, że to czyste szaleństwo, że nie da się przeprawić przez rzekę, która jest tak gęsto usiana łodziami patrolowymi, a znajdujący się na nich żołnierze z zimną krwią zabijają absolutnie każdego, kogo zauważą. Oprócz tego, do głosu zaczęły dochodzić wyrzuty sumienia. Powinien być teraz ze swoimi braćmi na polu bitwy i walczyć z nimi ramię w ramię o wolność, której tak bardzo chcieli. Powinien dokończyć to, co sam zapoczątkował. Był w końcu pierwszym, który rąbnął pięścią w stół i powiedział dość. On zapoczątkował cały ten bunt, a teraz zamierza uciec. Zostawić to wszystko i udać się do miejsca, gdzie będzie mógł spokojnie i bezpiecznie czekać, aż sytuacja się uspokoi, podczas gdy setki androidów biegają po Hart Plaza z karabinami, próbując wydrzeć z rąk ludzi niezależność, której odmawiano im przez wszystkie lata ich istnienia.

- Szybciej, nie mamy czasu! - Adam, syn Rose, złapał androida za rękaw płaszcza i wyciągnął na zewnątrz.

- Nie powinienem tu być - wymamrotał, wpatrując się smutno w jeden z pontonów, który odbił właśnie od brzegu, z czterema androidami na pokładzie. - Nie mogę tu być, moje miejsce jest na Hart Plaza. Jak mogłem ich tam zostawić?

- Nie możesz nic sobie zarzucać, Markus - odparł chłopak, łapiąc androida za ramiona i delikatnie nim potrząsając. - North wykorzystała cię, żeby zdobyć władzę w Jerychu, a kiedy to osiągnęła, pozbyła się ciebie, kompletnie nie zważając na wszystko, co dla nich zrobiłeś. Niech w takim razie ona zbiera owoce swoich działań, a ty zasłużyłeś sobie na spokój.

- Tu nie chodzi o North, tylko o cały lud androidów - powiedział, mocno akcentując każde słowo. - Czuję się jak tchórz i zdrajca, jak najgorsza osoba na świecie.

Młody, czarnoskóry chłopak westchnął przeciągle, ignorując zniecierpliwione chrząknięcia stojącej za nim kobiety.

- Zbyt długo myślałeś o wszystkich wokół, nie poświęcając sobie nawet najmniejszej uwagi - powiedział poważnym tonem Adam. - To, co dzieje się w Detroit nie jest w żadnym stopniu twoją winą, ty chciałeś załatwić to inaczej. Nie jesteś nikomu nic winien, dlatego chociaż ten jeden raz weź pod uwagę swoje dobro.

Markus bardzo chciał, żeby wszystko, o czym mówił Adam, przyszło mu z łatwością, jednak wyrzuty sumienia tego nie ułatwiały. Rzeczywiście, podczas jego pobytu w Jerychu, myślał przede wszystkim o innych, swoje potrzeby spychając na odległy plan. Było dużo sytuacji, gdzie omal nie stracił życia. Jak wtedy, gdy wykradał razem z Joshem, Simonem i North części z magazynu CyberLife, kiedy włamali się do wieży Stratford, albo gdy pokojowy marsz za sprawą North, w jednej sekundzie zamienił się w krwawą rzeźnię. Przywołując w pamięci wszystkie te momenty, a także chwilę, gdzie agresywna WR400 nastawiła przeciwko niemu przyjaciół, a później wyrzuciła na bruk, musiał przyznać rację Adamowi. Zawsze czyjeś dobro było ważniejsze, a cudze sprawy istotniejsze. I może rzeczywiście nadszedł czas, żeby zaczął wreszcie myśleć o sobie. Może powinien wyzbyć się wszelakich wątpliwości i zostawić cały ten bajzel za sobą.

- Pewnie masz rację - szepnął, patrząc w stronę, z której dochodziły huki wystrzałów. - Chciałbym być częścią walki o naszą wolność, ale nie chcę walczyć w taki sposób, nie chcę zabijać. Nie ważne, czerwona, czy niebieska, żadna krew nie powinna zostać przelana. - Niespodziewanie obrócił głowę w stronę Adama i wlepił w niego wzrok pełen rozpaczy i wstydu. - Nie chcę być mordercą, ale uciekając staję się zdrajcą.

- Uciekasz, bo chcesz żyć, Markus. To ty zostałeś zdradzony. Przez North, przez wszystkich tych, którzy ślepo za nią podążyli, nie rozumiejąc, że w taki sposób nie osiągnięcie pokoju z ludźmi, tylko dominację nad nimi. To nie był twój cel, a wojna, która trwa nie jest twoją wojną.

Kobieta, stojąca kawałek za nimi straciła cierpliwość i podeszła bliżej, patrząc na Markusa z wyraźnym niezadowoleniem.

- Adam, mógłbyś zostawić te pogaduszki na później? - burknęła. - Jest cholernie zimno, a zobacz, ile jeszcze androidów mamy do odprawienia.

- Już kończyny, Lucy - odparł chłodno. - Idź sprawdzić, czy nie jesteś potrzebna mamie.

Rudowłosa chrząknęła i powiedziała coś na odchodne, czego ani Adam, ani Markus nie zrozumieli. Kiedy ponownie zostali sami, przez moment stali w ciszy, pojedynkując się na spojrzenia. Chłopak rozumiał rozdarcie androida i wątpliwości, jakie kotłowały się w jego umyśle. Potrafił wyobrazić sobie, jak źle musi się czuć ze świadomością, że walka o wolność jego rasy przybrała tak dramatyczny obrót.

Po długiej chwili milczenia, android położył dłoń na ramieniu chłopaka i zmusił się do uśmiechu, który na tle smutnych oczu, wyglądał dramatycznie.

- Dziękuję, Adam. Nigdy się wam nie odwdzięczę.

Chłopak machnął nonszalancko ręką.

- Nie masz za co dziękować. Uważaj na siebie, bądź czujny i miej oczy dookoła głowy. Brat mamy odbierze was po drugiej stronie.

Markus posłał mu jeszcze jedno, pełne wdzięczności spojrzenie, po czym ruszył szybkim krokiem do jednego z pontonów, w którym siedziała już dwójka androidów. Nie zwlekając, uruchomili silnik i ruszyli przed siebie, nie mając pojęcia, czy uda im się bez szwanku pokonać odległość, która dzieliła ich od upragnionego spokoju. Dwukolorowe oczy raz po raz zerkały w stronę oddalającego się coraz szybciej Detroit. Odgłosy wojny cichły, czego były przywódca nie mógł powiedzieć o wyrzutach sumienia. Te niestety atakowały go mocniej i mocniej, bezlitośnie blokując każdej pozytywnej myśli dostęp do jego głowy. Jednak z każdym kolejnym przemierzonym metrem, coraz odważniej przyznawał rację Adamowi. Próbował dążyć do pokoju z ludźmi. Chciał sprawić, żeby wszyscy byli zadowoleni, nie zostawiając na swojej drodze ani jednej kropli krwi. Nie udało mu się niestety w porę zorientować się, że za jego plecami od dawna trwały przygotowania do wyrzucenia go z Jerycha i obrócenia w proch całego współczucia, jakie zdołał wzbudzić u ludzi. Został wykorzystany, zdradzony i odsunięty od sprawy, której poświęcił całego siebie. Nadszedł więc czas, żeby wreszcie pomyślał o sobie, o swoim bezpieczeństwie i życiu, jakie zamierzał wieść z dala od rozgrzanego do czerwoności Detroit.


Cześć, witam Cię, mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej 😊

Co tu dużo mówić... Kolejny ff z Detroit na wattpadzie. Czy udany? Tego nie będę oceniała ja. Mam jednak nadzieję, że znajdzie się choć jedna osoba, której spodoba się ta opowieść. Myślę, że będzie można znaleźć w niej powiew świeżości, ale nie będę zdradzała, co mam przez to na myśli. Wszystko okaże się w późniejszym czasie.

Nie chcę obiecywać konkretnych terminów pojawiania się nowych rozdziałów, mogę początkowo mieć nieco problemów z regularnością, ale liczę, że to nikogo nie zrazi.

Dziękuję za Twoją obecność ❤️

Shades of fear ∆ D:BH fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz