∆ Wtorek 8 listopada 2048
Podczas krótkiej rozmowy, Simon powiedział Markusowi, że jego przybycie do Ruchu ma wyglądać tak, jakby był świeżo po podróży. Zdradził też, że będzie musiał na ten czas przenieść się do siedziby, dlatego RK200 pakował wszystkie swoje rzeczy do sportowej torby z którą przyjechał tu siedem dni temu.
W progu jego pokoju stała Kara. Opierała się o framugę drzwi z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Bardzo się o niego bała i robiła, co mogła, żeby się nie rozpłakać. Nie chciała uzewnętrzniać przed nim swojego strachu, ponieważ wiedziała, że on sam potrzebuje mnóstwo wsparcia, a ona, jako jego przyjaciółka, musi być dla niego silna. Dlatego, mocno zagryzała zęby, co chwilę podnosiła głowę i szybko mrugała, żeby powstrzymać łzy przed wydostaniem się z oczu. Doskonale wiedziała, że z chwilą, gdy Markus wyjdzie z ich domu, ona pobiegnie prosto do Luthera, przytuli się do niego i wreszcie przestanie hamować nagromadzone emocje. Najzwyczajniej w świecie rozpłacze się i będzie błagała męża, żeby obiecał jej, że bez względu na rozwój sytuacji, przyjaciel wyjdzie z tego cało. Trzymała się wiary w to tak mocno, jakby od tego zależało jej życie.
- Zapomniałem cię uprzedzić o jednej rzeczy - odezwał się chłopak, podnosząc wzrok znad leżących obok torby, złożonych w kostkę podkoszulek. - Nie będziemy mogli się ze sobą skontaktować, kiedy będę w budynku.
- Jak to? - zapytała, czując, jak lęk, który był u niej już i tak na najwyższym poziomie, wzrasta jeszcze bardziej.
- W związku z ostatnimi zawirowaniami, jakie mają miejsce wokół Ruchu i moim przybyciem, North postanowiła ograniczyć do minimum ryzyko przenoszenia informacji do świata zewnętrznego i zainstalowała zagłuszacze sygnału.
Kara poczuła, jakby wypłynęło z niej całe tyrium.
- Przecież to nie ma żadnego sensu. Wystarczy wyjść na zewnątrz i już można paplać komukolwiek wszystko, co ślina na język przyniesie - powiedziała nerwowym tonem, starając się opanować wzbierającą w niej panikę.
- Tak, ale cały obiekt jest naszpikowany kamerami, North kontroluje tam chyba wszystko, dlatego jeżeli zauważy, że ktoś podejrzanie często wychodzi z budynku, z pewnością zwróci na to uwagę.
Androidka miała wrażenie, jakby traciła grunt pod stopami. Wszystko to wyglądało zupełnie tak, jakby RK200 miał zostać zamknięty w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Nie podobało jej się absolutnie nic z tego, co przed chwilą usłyszała i mimo, że dzień wcześniej sama tłumaczyła Alice, że nie można Markusowi niczego zakazać, to w tym momencie bardzo chętnie zabroniłaby mu iść do Ruchu. A najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że nie ma prawa tego zrobić. Zacisnęła z całej siły usta, hamując kolejną falę szlochu, która starała się wyrwać z jej gardła.
Robiła co mogła, żeby grać przed nim niezniszczalną skałę, na której może się w każdej chwili oprzeć, gdy dopadnie go chwila zwątpienia, ale w pewnym momencie, zwyczajnie ją to przerosło. Markus, który był niesamowicie wręcz wyczulony na spadek nastroju u osób drogich jego sercu, zauważył, że niewzruszona niczym postawa Kary, jest tylko zasłoną, za którą znajduje się przerażona i pogubiona we własnej panice dziewczyna. Z westchnieniem, schował do torby trzymaną w rękach bluzę i wstał z kucek, od razu podchodząc do przyjaciółki. Bez słowa objął ją i mocno przytulił do siebie. Poczuł, jak ciało Kary zadygotało, więc wzmocnił uścisk i pogładził blond czuprynę. Milczeli, co pozwoliło mu usłyszeć, że AX400 cicho, ledwie słyszalnie płacze.
- Hej... - Poluźnił uścisk, by móc spojrzeć na twarz androidki. Jej policzki były mokre od łez, a grymas, pokrywający jej buzię wyrażał tyle bólu, ile Markus od dawna nie widział. - Nie płacz. Za kilka dni to się skończy, a my nie rozstajemy się na zawsze. Myślałaś, że po wszystkim wrócę do Kanady bez pożegnania?
CZYTASZ
Shades of fear ∆ D:BH fanfiction
أدب الهواةKiedy bitwa, dzięki której lud androidów zdobył upragnioną wolność skończyła się, wielu zauważyło, że ten, który zapoczątkował cały bunt, rozpłynął się w powietrzu. Markus zniknął, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Dekadę po tym wydarz...