Jak nisko trzeba upaść, żeby wiedzieć, że jest się już na dnie?
Otworzyłam oczy, choć nie było to proste. Niby jest to czynność, którą każdy robi bez zbędnego wysiłku, ale moje powieki były cholernie ciężkie. Jakby przywiązać do nich worki z piaskiem i próbować siłować się z ich ciężarem.
Ty otwierasz, a one idą w dół.
Na chwile jeszcze poddałam się w tej walce.
Leżałam skulona na boku, próbując sobie przypomnieć gdzie jestem. Poczułam zapach stęchlizny i duchoty jaki panował w pomieszczeniu, ale nasilający się ból głowy zmusił mnie do poddania się i tym razem.
Nie przypomnę sobie.
Oddychałam powoli i równomiernie, ciągle z zamkniętymi oczami, nie ruszając się choćby o milimetr. Ręce i nogi też były jakieś za ciężkie.
Kolejne worki z piachem.
Poddaje się.
Trzeci raz, w ciągu kilku minut.
Nie wiem ile minęło, gdy usłyszałam kroki i śmiechy, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Toczyłam walkę sama ze sobą i za każdym razem, gdy ją podejmowałam zdecydowanie przegrywałam.
Czy można było powiedzieć, że mój stan to już osiągnięcie dna?
Czy upadłam, aż tak nisko?
-Emi, żyjesz? – powiedział ktoś zdecydowanie za głośno, bo ostry ból przeszył moją głowę.Chciałam mu powiedzieć, żeby był ciszej, ale poczułam jak suche mam gardło.
Piasek...nawet tutaj.
-Wstawaj, imprezy ciąg dalszy! –krzyknął. Chyba trzymał w rękach butelki, bo usłyszałam brzdęk szkła.
-Potrzeba jej klina – zaśmiała się druga osoba. Uchyliłam powieki i czekałam, aż moim oczom wróci ostrość. Ceglane ściany, jakieś stare fotele i kanapa. Stół, a na nim popielniczka, z której wysypują się niedopałki papierosów. Poprzewracane butelki i puszki. Chaos po imprezie.
-Która godzina? – wychrypiałam spoglądając na Reja, właściciela piwnicy, w której się znajdowaliśmy.
Impreza, piwnica, zgon. Już pamiętam.
-Dochodzi 11, ale nie martw się. Zaraz przyjdzie reszta i bawimy się dalej -odpowiedział Rej.– Chcesz? –podał mi piwo.
-Cholera, muszę się zbierać –mruknęłam, przypominając sobie, że jest środek tygodnia i czeka mnie wizyta, którą dla świętego spokoju wole nie przegapić.
-Nie przesadzaj. Mamy dużo piwa, a co najważniejsze niezły towar – wtrącił ten drugi. Jakoś się nazywał, ale wątpię, żebym mogła sobie przypomnieć. Spojrzałam w kierunku stolika, na którym dzielił biały proszek. Momentalnie poczułam jak skręca mnie w żołądku. Tylko trochę tego białego cuda i będę lekka. Znikną worki z piachem, które ciążą uwiązane do każdej części mojego ciała.
„-Wróć do domu Noemi." –usłyszałam głos w swojej głowie.
TEN głos. Znów.
-Muszę iść – powtórzyłam. I to nie dlatego, że JEGO głos znów mówił mi, co mam robić. Gdyby o niego chodziło to już wciągałabym amfetaminę, bo tylko tak mogłam się go pozbyć. Musiałam być na tej cholernej wizycie, choćby się waliło i paliło. Inaczej prawdziwe głosy, które nawet maja swoją postać, zamkną mnie w pokoju bez klamek, a wtedy niezostanie mi nic innego jak iść na tamten świat. Jeśli znów tam trafię, naprawdę to zrobię.
-Zaraz przyjdzie Megi z Rene– powiedział wesoło Rej, jakby ten argument miał mnie przekonać.
-To kolejny powód, żeby już iść-odpowiedziałam, siadając na kanapie. Spojrzałam na swoje stopy.
CZYTASZ
Siła dębu
RomanceNoemi Konnor straciła coś bardzo ważnego, załamana, zaczyna słyszeć głos w swojej głowie. Ciąg przykrych zdarzeń doprowadza ją do depresji, a kolejne diagnozy lekarzy pogłębiają jej obłęd. Chcąc uciec od wszystkiego, zaczyna brać narkotyki zawodząc...