2.

65 11 1
                                    

Jak zaprogramowany robot.

Najpierw jedna noga, potem druga.

Krok za krokiem.

Prosto przed siebie, do celu.

Próbowałam sobie poukładać to, co powiedziała mi dziś dr. Paris. Że tęsknię, że robię na złość i przechodzę żałobę. Jak mogę Mu robić na złość, skoro Go niema? Odszedł, cztery lata temu. Zostawił mnie, a przysięgał, że to się nigdy nie stanie.

Jasne.

Podniosłam głowę i spojrzałam na dom mieszczący się zaraz obok mojego. Dzielił je tylko płot. Biały, średniej wysokości. Na tyle niski, żeby widzieć co dzieje się na podwórku obok, ale dość wysoki, żeby dziecko nie mogło przez niego przeskoczyć. Przebiegłam wzrokiem po równym rzędzie desek, aż dotarłam do tej ostatniej. Leżała oparta, ledwie ukrywając dziurę, która powstała, gdy została usunięta ze swojego miejsca.

"-Pamiętasz?"

Zacisnęłam mocno powieki, jakby to kiedykolwiek pomogło. Niestety, wspomnienia i tym razem przewinęły się w mojej głowie jak film.

"-Co robisz? - zapytałam, podbiegając do końca płotu.

-Tajne przejście- odpowiedział, marszcząc czoło.

-Po co? -wspięłam się na palce, by móc spojrzeć na to, co dzieje się po drugiej stronie.

-Żebyś nie musiała obiegać płotu dookoła, gdy do mnie idziesz. Zobacz. Gdy pozbędziemy się tej deski, wystarczy, że wyjdziesz tylnymi drzwiami i już będziesz u mnie- uśmiechnął się jak łobuz, spoglądając na mnie.- Zawsze to pół minuty więcej czasu razem- zaśmiał się wesoło, ale zaraz zamilkł i znów zmarszczył czoło.- Gdyby tylko udało mi się pozbyć tych gwoździ.

-Mój tata będzie zły, że rozbierasz mu płot- zauważyłam, choć uśmiech sam pchał mi się na usta.

 -Emi głuptasie, to jest tajne przejście. Czyli twój tata nie będzie o nim wiedział- pokręcił głową, próbując wyciągnąć starego gwoździa.

-A jak będziesz miał mnie dość, to znów przybijesz deskę na swoje miejsce? -zapytałam, krzyżując ręce na piersi.

-Ooch Emi. Nigdy nie będę miał cię dość. Nigdy cię przecież nie zostawię- zapewnił.

-Pomogę ci. "

"-Ile miałem wtedy lat? Z dziesięć?"

"-Już wtedy składałeś tą nic nie wartą obietnice."

Zamknęłam drzwi głośniej, niż to było konieczne. Byłam wykończona. Miałam kaca, a JEGO głos gadał dziś za dużo. Przez chwilę pomyślałam o powrocie do znajomych na miejscówkę, ale przede mną wyrósł mój tata.

-Nie byłaś w szkole- od razu do sedna. Cały on.

-Ale byłam na terapii. Powinieneś to do cenić- odpowiedziałam, ściągając buty.

-Twoim obowiązkiem jest chodzenie do szkoły i na terapię- warknął. - Noemi, ja nie żartuję. Mieliśmy umowę. Chwyciłam się rękami za głowę.

Dość.

Mam serdecznie dość.

Kiedy to wszystko stało się takie trudne?

-Wiem- powiedziałam, biorąc kilka oddechów dla uspokojenia - Nie ma kasy, nie ma pomocy, nie ma finansowania leczenia- powtórzyłam słowa ojca, które mówił niemal codziennie, od tamtego dnia. Wyminęłam go i pobiegłam na górę, do swojego pokoju. Jedno staruszkowi trzeba przyznać, znalazł na mnie haka. Chyba jedyny, jaki jeszcze na mnie działał i trzymał mnie przy życiu. Ta jedna rzecz codziennie motywowała mnie, choć trochę do oddychania, a nie skończenia z tym marnym życiem. Bo jeśli ja umrę, mój ojciec nie będzie czuł potrzeby, aby płacić za moje błędy i to dosłownie. I tak o to kółko się zamknęło. A ja wegetuje, dzień po dniu. Prawie cztery lata.

Siła dębuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz