5. WDZIĘCZNOŚĆ

98 11 5
                                    

     Pierwszy cios wycisnął ze mnie całe powietrze. Przy drugim uderzył we mnie tak niewyobrażalny ból, że nie byłam już w stanie myśleć. Trzeci wydobył z mojego gardła jakiś bulgoczący okrzyk, który chyba nie był wystarczająco głośny, by ktoś mnie usłyszał. Kolejnych już dobrze nie pamiętałam, choć doskonale sobie zdawałam sprawę z tego, że nastąpiły.

     Nóż wciskający się w kolejne warstwy mojego ciała niczym w masło lub urodzinowy tort. Krew wypływająca ze mnie strumieniami — nie widziałam tego, ale czułam, że tryskała, bo ostrze raniło mnie w zgięciu szyi, po prawej stronie. Mój zduszony jęk i jego urywany oddech oznaczający, że każdy kolejny cios był coraz bardziej męczący, coraz więcej wysiłku go kosztował. Tak właśnie wyglądały moje ostatnie chwile życia. Jeden wielki chaos.

     Później umarłam.

* * * * *

     Zmieniłam pozycję, ale nie sama. Ktoś mnie gdzieś przesunął. Jeszcze to czułam, choć moja dusza już prawie oderwała się od ciała. Nie byłam jednak świadoma tego, co się wokół mnie działo, bo mój umysł zasnuła mgła. Wokół panowała ciemność, a moje imię powtarzał dobrze mi znany głos.

     Maisie. Maisie...

     Mitchell brzmiał tak samo zimno jak przez ostatnie cztery lata. Jego głos był nieludzki, ale tym razem nie miałam nawet siły, by się bać. Wszystkie moje uczucia, moja osobowość — to w obliczu śmierci przestało mieć znaczenie, zniknęło. Stałam się jakąś nieskonkretyzowaną energią czekającą na swój koniec, który właśnie następował. Głos Mitchella był coraz bardziej donośny, więc podejrzewałam, że był już blisko. Zaraz miał mnie w końcu dosięgnąć.

     W końcu dołączysz do mnie. Tam, gdzie twoje miejsce.

     Czy chodziło mu o piekło? Czy tam właśnie mieliśmy trafić? Do bezdennej otchłani? W zapomnienie?

     W pewnym momencie pojawiły się też inne głosy. Nie pochodziły jednak z pustki. Nie wzywały mnie do siebie jak Mitchell. Po prostu były. Blisko. Nie potrafiłam określić gdzie i kto mówił, ale mój umierający umysł doszedł do wniosku, że musiały należeć do aniołów walczących o moją duszę z siłami demonicznymi. Tak, znajdowałam się właśnie na sądzie. Zaraz miała zapaść decyzja o tym, gdzie trafię po śmierci. Niebo? Piekło? Gdzieś pomiędzy? To prawdopodobnie był trudny wybór dla decydujących. Byłam trudną osobą, wiedziałam o tym. Aż zaczęłam im współczuć.

     To nie byłoby sprawiedliwe, gdybyś tylko ty żyła.

     Miał rację. To, na szczęście, miało się zaraz zmienić. Czułam jak z każdą sekundą uchodziło ze mnie życie. Przestawałam czuć moje ciało, wzrok straciłam już jakiś czas temu. Powoli z dziwnym spokojem odkrywałam, że kolejne komórki w moim mózgu umierały z braku tlenu. Tak, to był mój koniec. Mitchell wygrał i właśnie zabierał mnie ze sobą na drugą stronę.

     Nie zasługujesz na życie.

     To nie były miłe słowa na zakończenie, ale przyzwyczaiłam się już, że ten Mitchell był zgorzkniały i niepogodzony ze swoją śmiercią. A może to nie był tak naprawdę Mitchell? Czasem chodziło mi to po głowie. To, że tak naprawdę mogłabym być po prostu chora psychicznie po tym, co przeżyłam. Nigdy jednak nie odważyłam się porozmawiać o tym z żadnym lekarzem. Teraz jednak to wszystko przestało mieć znaczenie — moja obecność na tym świecie właśnie się kończyła.

     Ostateczny cios nożem w serce był przypieczętowaniem mojego losu.

* * * * *

Więzy KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz