24. LITOŚĆ

44 5 2
                                    

     Klik. Ten moment, gdy oślepia cię flesz. Tak właśnie się poczułam, a przynajmniej na początku. Później zdałam sobie sprawę, że oślepiająca biel odebrała mi wzrok na dłużej niż zwykle. Ruszałam oczami, byłam tego pewna, ale widziałam tylko biel.

     Uderzył we mnie potężny wiatr. Dopiero gdy on mnie zaatakował, odzyskałam trochę wzroku. Widziałam swoją białą, paskudną koszulę nocną i postrzępione końcówki włosów. Poza tym — tylko biel. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałam, ale z każdą chwilą czułam coraz większy strach. Wzmagał się on wprost proporcjonalnie do wiatru, który prawie zbijał mnie z nóg. Miałam z nim problem, mimo że władałam przecież nadludzką siłą.

     Koszula łopotała na wietrze jak dumne amerykańskie flagi rozwieszone przy domach prawdziwych patriotów, a ja zrobiłam kilka kroków do przodu. Moje bose stopy dotykały jakiegoś chłodnego podłoża, ale nie umiałam nawet powiedzieć, gdzie kończyła się podłoga, a zaczynały jakieś ściany — znajdowałam się w całkowitej pustce. Przez chwilę byłam na tyle zdezorientowana, że nawet nie zastanowiło mnie, dlaczego się tu znalazłam i co mnie sprowadziło do tego dziwnego miejsca. Oczy zachłannie chłonęły całą przerażającą jasność tego — nie było to najlepsze sformułowanie — pomieszczenia; tej przestrzeni. Byłam zbyt zajęta próbą określenia góry i dołu, rozróżnienia prawej strony od lewej, by uważniej przeanalizować, dlaczego i kiedy się tutaj pojawiłam.

     Zrobiłam kilka kroków, ale z wielkim trudem. Wiatr był potężny; zupełnie jakbym nagle pojawiła się w środku huraganu. Jako wampirzyca powinnam być w stanie utrzymać się równo na nogach, a jednak kilka razy się zdarzyło, że zgięta wpół sięgałam aż podłoża, by się jako tako przytrzymać. Wycie towarzyszące wiatrom wydawało się obce — przywodziło mi na myśl ludzkie krzyki. Dopiero gdy do głowy wpadła mi ta myśl, nieco oprzytomniałam. Zdałam sobie sprawę z faktu, że naprawdę znalazłam się w obcym miejscu, tak różnym od znanego mi świata.

      James. To imię zdawało się porządnie wryć się w strukturę mojego mózgu. Naraz napadły mnie wszystkie obrazy mojej gorączkowej walki o przetrwanie, którą odbyłam... No właśnie, kiedy? Ile czasu minęło od momentu, gdy James wymalował na moim czole krwią tajemniczy symbol? Czy moja dusza naprawdę opuściła ciało? Czy nie żyłam? Czy właśnie tak wyglądało piekło? Tylko tego byłam pewna — że po śmierci z pewnością trafiłabym do piekła. Tak więc ono musiało wyglądać.

     W oczach zapiekły mnie łzy. Więc nie żyłam? I tak właśnie wyglądało to, co czekało na każdego człowieka po śmierci — bezdenna pustka? Chciało mi się płakać. Wiatr wył niemiłosiernie, moje włosy uderzały o plecy, nie odróżniałam góry od dołu. Było gorzej niż w moich wyobrażeniach. Nicość była dużo bardziej przerażająca niż ognie piekielne czy też zamarzające inferno. Bałam się, że zaraz przestanę rozróżniać, gdzie zaczynałam się ja, a kończyła się pustka.

     Wtem usłyszałam śmiech. Docierał do mnie jakby z daleka, wydobywał się z jakiejś głębi. Nie potrafiłam określić, czy należał do kobiety, czy do mężczyzny. Nie miałam też pojęcia, czy znałam ten głos. Uniosłam wzrok i napotkałam obojętne spojrzenie.

     Mitchell wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam — nieładna twarz, pokrzywiony od złamania nos, przydługie, ciemne włosy, niewysoki wzrost. Bystre, ale dość łagodne oczy. Wąskie usta, które teraz ułożone były w nieprzystępną kreskę. Wpatrywał się prosto we mnie czerwonymi oczami, ale nie potrzebowałam nawet chwili, by wiedzieć, że nie był to prawdziwy Mitchell — to była ta okrutna istota, która podszywając się pod niego, próbowała skłonić mnie do zemsty i szybkiej śmierci.

     Z niewiadomych przyczyn na moich ustach pojawił się cierpki uśmiech.

     — Co, pewnie jesteś zadowolony? — odezwałam się bardzo cicho. Chciałam wybrzmieć głośniej, ale coś blokowało mój głos. — Umarłam. Nie poskaczesz z radości?

Więzy KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz