25. AMOK

65 10 2
                                    

     Łańcuchy rozsypały się jak popiół. Wiatr wzmógł się i pobudził do ruchu lekkie ubrania, które wampiry i strzygi miały na sobie. Koszula nocna zakręcała się wokół moich nóg. Mimo potężnej wichury, wstałam bez problemu, jakby jej moc nie robiła na mnie wrażenia. Reszta zebranych w pomieszczeniu znajdowała się teraz pod ścianami — potężny podmuch strącił ich w tamtą stronę, nie dbając w ogóle o to, kto był strzygą, a kto wampirem. Wobec tego wiatru wszyscy byli równi.

     Stałam na środku, w kręgu, który lśnił krwawym blaskiem i oświetlał moją bladą twarz od dołu. Czułam wszystkie części ciała — ręce, nogi, głowę — błędnie więc założyłam, że żyłam. Chwilę mi zajęło, by zorientować się, jaka była prawda.

     Moje oczy poruszały się wbrew mojej woli, a w mięśnie wstąpił taki spokój, którego jako ziemska istota nie byłam w stanie osiągnąć nawet podczas snu. Wszystko w moim ciele było rozluźnione. Moje ręce płynęły na wietrze, wskazując po kolei każdego wpatrzonego w środek kręgu krwiopijcę. Nogi same ruszyły w tylko sobie znanym kierunku. Z płuc wydostało się całe powietrze, które w nich trzymałam. Byłam wydmuszką. Nie miałam nad sobą żadnej kontroli. Byłam widzem w teatrze z najgorszym możliwym miejscem na widowni. Moja świadomość, która nadal prawdopodobnie znajdowała się w mózgu, zorientowała się w sytuacji dopiero wtedy, gdy wiatr przestał szaleńczo galopować.

     Bóg śmierci dopiął swego — odpowiedział stosownie na rytuał Jamesa. Wstąpił w ciało Maisie Sawyer, wypychając mnie w kąt umysłu. Mogłam tylko patrzeć, słuchać, czuć. Nic więcej. Nie miałam żadnej władzy. Wcześniej wydawało mi się, że Hades czy Ozyrys unicestwi mnie na zawsze, gdy w końcu zdecyduje się opętać moje ciało, ale widocznie tak się nie stało.

     Mój wzrok zatrzymał się na Jamesie, który usunięty został w najdalszy kąt pomieszczenia. Wiatr musiał rzucić nim w prawo, a później sukcesywnie spychać w najżałośniejszy skrawek całego pomieszczenia. Wampir patrzył na mnie z mieszaniną strachu i zachwytu na twarzy, zapewne nie zdając sobie sprawy, że nie osiągnął wcale upragnionego celu — nie byłam Corą. Cała notatka, zapis rytuału, o który zadbał Klaus, był przekłamany. Czy jego autor o tym wiedział? Czy może nigdy tak naprawdę nie widział na własne oczy rezultatów tej krwawej ceremonii? Na te pytania już nigdy miałam nie poznać odpowiedzi. Zresztą i tak były one bez znaczenia.

     James odsunął się od ściany, mimo że będąca przy nim Christina z niepokojem ściskała go za ramię.

     — Cora, to ty. Widzę, że to ty.

     Prychnęłabym, gdybym miała władzę nad ciałem.

     Moja głowa skręciła w lewo, napotykając na spojrzenie Lucretii. Dziewczyna przyciskała się do ściany, a jej oczy, zwykle spokojne i wyrażające znudzenie, teraz błyskały niespokojnie. Spodziewała się wzruszającej przemowy matki, to było pewne. Uwierzyła w to, że w moje ciało wstąpi duch Cory — zresztą jak praktycznie każdy tutaj zgromadzony.

     James, nieco zachęcony faktem, że moje oczy zwrócone były w stronę Lucretii, zrobił odważnie kilka kroków w moją stronę. Widocznie jedno spojrzenie rzucone strzydze wystarczało mu jako dowód na to, że jego rytuał się powiódł.

     Istota wyciągnęła rękę w jego kierunku, a wiatr posłusznie znów przyszpilił go do lodowatej ściany. Dopiero wtedy na jego twarz wstąpił przestrach. Mogłam z niesamowitą precyzją w tamtym momencie prześledzić tok jego rozumowania. Coś poszło nie tak — zdawał się myśleć. — Cora nie mogłaby dysponować taką siłą. Czy to na pewno ona? Ale przecież spojrzała na Lucretię. Chociaż... Jej wzrok. To oczy Maisie, ale to spojrzenie nie przypomina ani jej, ani Cory.

Więzy KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz