Rozdział 11 - Ale pizdło

96 7 3
                                    

Rozdział 11 - Ale pizdło

Następnego dnia była zdeterminowana do wszelkich nawet radykalnych kroków. Przestało padać, spakowała wszystko co było jej potrzebne zadzwoniła po kumpla i miała już chwytać za klamkę szklanych drzwi prowadzących na klatkę schodową, którą miała dotrzeć na parter... Cały jej plan legł jednak w gruzach przez pewnego kujona. Stanęła jak wryta. W ułamku sekundy poczuła przypływ energii. Adrenalina przyjemnie zaszumiała jej w uszach co spowodowało u niej szeroki uśmiech. Czuła dreszcz ekscytacji na myśl, że może zostać złapana na czymś czego robić akurat nie powinna.

-Gdzie się wybierasz Willow?-Zapytał niskim głosem, który mógł by topić serca i zamrażać wrogów.

-Na urbex.-Odpowiedział tłumiąc histeryczny śmiech co wywołało dość uroczy chichot.

-Sama nie idziesz. Nie ma mowy!

-Skoro tu już jesteś może pójdziesz ze mną? Wtrącasz mi sie w paradę ale skoro mogę mieć kłopoty to sama w gówno się nie właduję. Poza ty miałam się spotkać z kimś na miejscu.-Przewróciła oczami choć w głębi serca czuła do Petera dużą sympatie w tym momencie on ją po prostu wkurwiał ale podobało się jej to.

-Idę.

-Ale chyba nie tak!?-Zaśmiała się.-Przebieraj sie kurwa w coś czarnego i to piernikiem! Masz skórzane rękawiczki? Mam nadzieje, że tak. Masz dwie minuty.

Peter wedle prośby wrócił w czarnych jak smoła bojówkach, koszulce z AC/DC, oficerkach i czarnych rękawiczkach. Willow wyciągnęła z kieszeni czarną zwyczajną czapkę i rzuciła ja chłopakowi. Uśmiechnęła sie i ruszyła do wyjścia.

Stali na przystanku. Lekko kropił ostatni ciepły deszcz tego roku, a przynajmniej Willow odnosiła takie wrażenie. Zapuściła na słuchawkach zespół "Metalika". Jechali w ciszy co jakiś czas wymieniając spokojne spojrzenia. Melancholia ogarniała jej spokojny umysł do tego stopnia, że ziewała mimowolnie za co podświadomie spuszczał sobie manto. Po około godzinie wysiedli na stacji. Ruszyła przed siebie pewnym krokiem, a za nią jak cień podążył Peter. Uśmiechała sie kiedy wiązała bandanę tak aby tworzyła maskę. Drugą chustkę rzuciła kompanowi. Po chwili poczuła, że już nie są sami. Rozejrzała się i w oddali zauważyła znajomą sylwetkę Jacka. Wysoki, dobrze zbudowany brunet uśmiechną sie do niej szeroko.

-Willomina!-Przywitał ja miśkiem.

-Mam nadzieję, że twoja niunia nie wie, że znów sie ze mną szlajasz ziom.-Rzuciła mu.-Tak w ogóle to jest Peter. Nie pogryź go.-Zaśmiała się.

-Pierwszy wypad?-Zwrócił sie do Petera.

-Można tak powiedzieć.-Odpowiedział spokojnie.

Peter przyglądał się jak Willow rozkłada sprzęt i analizuje teren. Nigdy by sie po niej nie spodziewał że taka chuda a krzepy ma w chuj. Zastanawiał sie chwile ale z lekkim zakłopotaniem zauważył że przyjaciel Willow jest od nich starszy.

-Jestem Jack tak wogule.-Przedstawił się.-Więc Peter skąd znasz Willominę?

-Powiedzmy, że znamy sie przez jej tarapaty.-Powiedział zamyślonym tonem.

-Wyciągnęła cię tak od razu na urbex?! Jestem w szoku!

-Mam jej pilnować.-Mrukną.

-Och robisz tej wrednej suce za nianię!? To zabawne!-Zaśmiał się.-Powiem ci jedno tak w sekrecie... Jej się nie do upilnować. Idziesz na parkur?

-Pewnie.

-Tylko sie nie połam chudzielcu!

Jedno wybicie. Chwyt za belkę i pewne dosyć stabilne ląd0owanie za ogrodzeniem wysokiego na trzy piętra budynku przeznaczonego do rozbiórki. Poczuł niezdrowy dreszcz ekscytacji widząc tabliczkę ostrzegającą o toksycznych odpadach, chemikaliach i środkach wybuchowych. Willow podzielała jego ekscytację. Ścigali sie po belkach nośnych biegnąc po odłamkach szkła, które spadając na z belek wydawały przyjemny dla ucha charakterystyczny brzdęk. Wypuścił powietrze ze świstem kiedy nie poczuł stabilnej powierzchni pod stopami. Pisk Willow i głośny huk. Przekleństwo bruneta niesione echem i pisk uszach. Otworzył oczy i rozglądną się odruchowo. Zakręcił mu się w głowie ale dał radę wstać i ruszyć w pogoń za towarzyszami. Coś uruchomiło alarm. Czuł ból w klatce piersiowej. Biegł ile mu sil w nogach dali.

-Peter wszystko w porządku?-Zapytała zatroskana Willow.

-Tak, nie martw się o mnie.

-Ale pizdło!-Mruknęła dziewczyna na co zrobiło sie mu cieplej na sercu.-Będziemy mieć przejebane...

-Spoko wezmę to na siebie.-Powiedział Peter uśmiechając się do dziewczyny.-Powiem, że to był mój pomysł i... Po prostu wezmę to na siebie.

-Jesteś kochany Pete.

Wrócili kiedy już zaczynało sie ściemniać. Przemknęli cicho na jej piętro do jej kwatery.

Jeszcze Mi Podziękujesz  (Marvel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz