*12

2 0 0
                                    

Po kilkunastu krokach tunel skończył się podłużną jaskinią. Wychodziły z niej dwa drzwi i jeden, następny tunel. W tym tutaj było ciemno jak w grobie; po wytężeniu słuchu dotarły do mnie ciche popiskiwania szczurów. Wzdrygnęłam się. Jaskinia była jasna, dwoje dębowych drzwi, ze starannie wypolerowanego drewna ocieplała atmosferę. W porównaniu z surowym lądowiskiem i legowiskami ptaków, to miejsce wydawało się wręcz przytulne.

Wzdłuż jego ścian, po obu stronach, ciągnęły się dwa rzędy cel. Gdy Ridden prowadził mnie między nimi, straciłam rachubę przy trzydziestu. W jednej z nich ujrzałam wynędzniałego staruszka, w następnej starą kobietę, przypominającą wiedźmę. Podczas naszego przechodzenia obok jej celi, zaczęła coś mamrotać i mierzyć nas spojrzeniem lodowato-błękitnych oczu. Odwróciłam od niej wzrok. Oprócz tej dwójki, cele zajmowali także najróżniejsi piraci; niektórym brakowało kończyn, inni wyglądali na półumarłych. Mimo tego, że więźniów było dosyć dużo, nie zapełniali nawet połowy miejsc.

Nieliczni piraci nagle się ożywiali na mój widok i kiwali smutno głowami. Inni przypadali do krat i bełkotali coś niezrozumiale lub witali mnie życzliwie i wracali do leżenia na małej pryczy. Najprawdopodobniej należeli do podwładnych ojca. Jego flota była ogromna, na każdy statek przypadało jednak dziesięciokrotnie więcej ludzi. Widząc ich, czułam żal – Solvig odbierał ojcu cennych sprzymierzeńców i na pewno traktował ich gorzej niż innych więźniów.

Zatrzymaliśmy się mniej więcej w połowie korytarza. Ridden otworzył z brzękiem celę, a potem brutalnie mnie do niej wepchnął.

- I co teraz zamierzasz ze mną zrobić? – zapytałam, sadowiąc się na skrzypiącej pryczy. Moim jedynym towarzyszem był pająk, który utkał pajęczynę w górnym rogu celi i mała myszka, skubiąca dawno spleśniałe okruchy chleba na ziemi.

- Zamierzam wyciągnąć z ciebie informacje. W jaki sposób, co dokładnie – o tym zadecyduje Trupiarz – odezwał się Ridden, bawiąc się kluczem. Na jego słowa poczułam jak drętwieją mi kończyny, ale nie okazałam strachu. Chłopak wrzucił sobie klucz do kieszeni na lekko rozpiętej koszuli.

- Rozwiązać Ci ręce? – zapytał, łapiąc się krat i przybliżając do nich twarz. Pokusiło mnie by strzelić mu pięścią w ten arogancki pysk, jednak opanowałam się. Jeśli chciał dobrowolnie sprawić, że nie będę bezbronna, nie chciałam spowodować, że się rozmyśli. Ostentacyjnie uniosłam skrępowanie dłonie i przełożyłam je między kraty. Ridden złapał za nie gwałtownie, pociągając mnie do przodu i zaczął rozwiązywać szmatę. Biustem boleśnie uderzyłam o pręty celi i się skrzywiłam.


Opowiadanie IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz