ROZDZIAŁ 15.

121 3 4
                                    

Zakręciło mi się w głowie i starłam z siebie pozostałości z Toma. Momentalnie wszystko zaczęło mi podchodzić do gardła. Zerwałam się i biegiem ruszyłam w stronę kontenera na śmieci, gdzie zaczęłam wymiotować.

— Cornelia! — Sophie i Karl podbiegli do mnie, a ja tylko wyciągnęłam rękę, żeby nie podchodzili za blisko. Torsje ustały po kilku minutach, a ja poczułam się, jakby ktoś odebrał mi wszystkie siły. Przetarłam rękawem usta i oparłam się plecami o śmietnik, zjeżdżając po nim.

— Krwawisz... — szepnęła brunetka, a ja potarłam ucho, które nagle zaczęło piec. Kula przeleciała na wylot i musiała mnie smyrnąć. Pociemniało mi przed oczami ponownie, starałam się oddychać głęboko, ale świat wirował mi przed oczami.

— Jedziemy do domu. Pomóż jej wstać. — powiedział Karl i złapał mnie pod rękę. Przyjaciółka obeszła mnie i złapała z drugiej strony. Tutaj film mi się urwał, ocknęłam się dopiero w samochodzie. Siedziałam na tylnym siedzeniu, oparta o szybę, a obok mnie siedziała Sophie. Karl prowadził auto, w którym panowała taka cisza, jak makiem zasiał. Nawet radio nie grało. Spoglądałam na smutne twarze i zbierałam się w sobie, by przerwać tę ciszę.

— Co tam się stało? — zapytałam patrząc we wsteczne lusterko, gdzie napotkałam wzrok ojca.

— Sprawy się skomplikowały. — wybuchnęłam drwiącym śmiechem. — Przede wszystkim nie powinno tam być żadnej z was, ale... Dzięki wam żyję. — powiedział, a ja przerzuciłam oczami.

— Fundowanie niezapomnianych wrażeń to twoja najmocniejsza strona. — prychnęłam pod nosem. Czułam w sobie złość, smutek, frustrację, a jednocześnie szczęście, że wyszedł z tego żywy. Zatrzymał się na światłach i drżącą ręką uniósł telefon. Momentalnie na szmacie zawiązanej na ramieniu zaczęła się pojawiać ciemnoczerwona plama.

— To było nie najmądrzejsze, by tam przychodzić, co jak którejś z was stałaby się krzywda? Nie wybaczyłbym sobie. — dodał surowym tonem, a ja zmrużyłam oczy, kręcąc z niedowierzaniem głową.

— Jesteś chamem, do kwadratu. Podziękuj do cholery i przestań nam prawić jakieś kazania. Myślałeś, że prześpimy to i poinformujesz nas przy porannej kawusi, że Rainbow Unicorn został odbity? Plan był inny. Mieliśmy go zakopać w długach, nie sześć metrów pod ziemią. — wzięłam głęboki oddech.

— Ty go jeszcze żałujesz po tym wszystkim? — wyśmiał mnie, a ja pokręciłam głową.

— Żałuję, że mnie nie odstrzelił. Nie musiałabym znosić twoich podśmiechujków. — momentalnie spoważniał. Trafiłam w czuły punkt, czułam to.

— Możecie przestać? — usłyszałam cichą prośbę brunetki. — Po prostu zapomnijmy o tym, wróćmy do domu i chodźmy spać. — miała podłamany głos. O ile ja przywykłam do krwi i trupów, ona znała to tylko z opowieści i dopiero dzisiaj stanęła z legendami twarzą w twarz. Uciszyliśmy się na resztę drogi, szanując prośbę Sophie. Jednak nie zamierzałam mu odpuszczać tej rozmowy. Po kilku minutach dojechaliśmy pod rezydencję. — Pójdę się umyć i położyć. — szepnęła dziewczyna i zniknęła w środku.

— Co z nią? — zapytał strefiony Karl.

— Zadała się z tobą, teraz jej psychika ucierpi. — dodałam rozkładając ręce na boki. — Oczywiście nie zamierzasz jechać na pogotowie, prawda? — zapytałam unosząc brew.

— Po co? Sam to wyciągnę. — powiedział, jakby chodziło o drzazgę, a nie kulę w ramieniu.

— Kiedyś, jak nie zabije cię kula, to zejdziesz na zakażenie. — powiedziałam i wysiadłam z auta. Ojciec ruszył za mną. Weszliśmy do środka, gdzie napotkałam Jasona siedzącego na schodach. Związał niechlujnie włosy.

TURN ME ON || Jason Momoa FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz